Tragiczny wypadek, który miał miejsce 15 lat temu nad Jeziorem Tyrsko w Olsztynie jest kanwą do rozważań nad bezpieczeństwem w nurkowaniach podlodowych. Historia zostanie przypomniana, aby uwrażliwić i zachęcić do stosowania dobrych praktyk nurkowych.
Nurkowania podlodowe w polskich wodach to najbardziej ekstremalny typ nurkowań rekreacyjnych. Co roku dziesiątki płetwonurków, po raz pierwszy, a setki po raz wtóry, zanurza się pod taflę lodową dla chęci przeżycia skoku adrenaliny i podziwiania widoków w przezroczystej wodzie. Nurkowania podlodowe zawsze będą miały swoich wielbicieli i będą tak długo organizowane, jak długo lód będzie ścinał polskie akweny. Tutaj należy wspomnieć, że ich organizacja, ze względu na nurkowanie w przestrzeni zamkniętej z lodowym sufitem nad głową i z reguły małym wyjściem/wejściem do zimnej wody, a nierzadko polarnymi warunkami na powierzchni, wymaga zgranego zespołu i sporych umiejętności popartych mocną psychiką.
W nurkowaniu podlodowym przeważa nadal model tradycyjny, gdzie nurkujący uzbrojeni są w uprzęż i połączeni z powierzchnią liną kierunkowo-sygnałowo-ratowniczą, którą na powierzchni trzyma sygnalista. Lina wskazuje drogę powrotną do przerębla, służy jednocześnie do przekazywania informacji o bezpieczeństwie nurkujących, a w razie problemów pod wodą lub w krytycznych sytuacjach może służyć do szybkiego wydobycia płetwonurków spod lodu. Za obsługę liny odpowiada osoba, która komunikuje się z nurkującymi i jest zarazem ich „aniołem stróżem”. Zespół rozbudowany jest również o dyżurnego nurka ratownika, gotowego niezwłocznie nieść pomoc nurkującej parze. Taki typ organizacji nurkowań jest podstawą w rekreacyjnym modelu nurkowań podlodowych, a przy zgranym i dodatkowo doświadczonym zespole jest bardzo bezpiecznym sposobem penetracji podlodowych. Powyższe sprawia że, możliwym staje się udział umiarkowanie doświadczonych płetwonurków. „Minusem” tego typu organizacji nurkowań pod lodem jest stosunkowo mały obszar penetracji wokoło przerębla, wynikający z długości liny asekuracyjnej.
Drugi sposób nurkowania podlodowego jest zdecydowanie trudniejszy i wymaga umiejętności nurkowań na poziomie technicznym z zastosowaniem technik nurkowań jaskiniowych. W tym przypadku wykorzystywana jest technika poręczowania w celu odnalezienia drogi powrotnej do przerębla. Najczęściej nie korzysta się z ekipy powierzchniowej, a nurkujący pod lodem skazani są tylko na siebie przy rozwiązywaniu wszelkich problemów i zdarzeń pod wodą. Głównym niebezpieczeństwem jest możliwość zgubienia poręczówki, a zarazem drogi powrotnej. Nierzadką jest również sytuacja, gdy pojawiają się kłopoty ze sprzętem, które powoduje niska temperatura wody. Ten typ nurkowań zdecydowanie przeznaczony jest dla osób z odpowiednim wyszkoleniem i doświadczeniem oraz dysponujących specjalistycznym sprzętem i dużą odpornością na stres. Zapewniam jednak, że dawka adrenaliny pod wodą i radości z widoku przerębla w drodze powrotnej jest ogromna, ale jak już wspomniałem takie wrażenia przeznaczone są wyłącznie dla „orłów”.
O trzecim, ekstremalnym sposobie nurkowania pod lodem, na tzw. „luzaka”, nie będę rozpisywał się. Celowo pominę jego opis.
Przygotowanie stanowiska do rekreacyjnego nurkowania pod taflą lodową. Tego typu nurkowania są bezpieczne i dostępne dla nurków z małym doświadczeniu, posiadających podstawowe stopnie nurkowe - P1 czy OWD.
Pisząc o wypadkach nurkowych musimy mieć świadomość, że ich przyczyną, prawie w 100%, są ludzkie błędy. Niewiedza, lenistwo, bałaganiarstwo, brak doświadczenia, złamanie planu nurkowania, itd. Prawie zawsze w takich sytuacja działa prawo mówiące, że wszelkie niedociągnięcia i zaniechania dają o sobie znać pod wodą. Mały problem urasta do gigantycznych rozmiarów, gdyż wszystkie błędy zaczynają nakładać się doprowadzając do krytycznych zdarzeń zwłaszcza, jeśli nie ma przy nas przytomnego i doświadczonego partnera nurkowego.
Trochę z historii wypadków nurkowych…
Pod koniec marca 2001 roku na Jeziorze Tyrsko w Olsztynie odbyło się nurkowanie, którego finał okazał się tragiczny w skutkach. Tyrsko to niewielki akwen, leżący w granicach miasta Olsztyn, o powierzchni 18,6 ha i o stosunkowo dużej, maksymalnej głębokości wynoszącej 30,5 metra. Długość linii brzegowej to około 1680 metrów. Jezioro, słynęło do niedawna z czystej wody. W dniu tragedii Tyrsko było częściowo wolne od lodu. Tylko w jednym miejscu, na północno-wschodnim brzegu, pozostała nieroztopiona kra lodowa o grubości ok. 20 cm, przypominająca kształtem trójkąt równoramienny o bokach ok. 20 metrów. Pozostałą część jeziora (północno wschodnią) pokrywał, powstały po nocnym przymrozku, przezroczysty lód o grubości 1-3 cm. Motywem nurkowania była chęć wypróbowania nowo zakupionego suchego skafandra i kamizelki ratowniczo-wyrównawczej typu jacket. Uczestnik nurkowania nie doładował butli i na nurkowanie wybrał się z zapasem pojemności wodnej 15 litrów - niewiele ponad 80 bar !!! Nurek posiadał jeden automat oddechowy połączony przewodem wysokiego ciśnienia z komputerem nurkowym Suunto Favor Air Lux, który pozwalał na odczyt parametrów nurkowania łącznie z ciśnieniem powietrza w butli. Z ważnych elementów wyposażenia, który determinował przebieg wypadku był mały nóż nurkowy o zaledwie kilku centymetrowym ostrzu, przytroczony do pasa piersiowego jacketu.
Sam płetwonurek był wykształconym mężczyzną w wieku 32 lat, dobrze zbudowanym i w dobrej kondycji fizycznej. Posiadał stopień P 2 KDP/CMAS i był średnio zaawansowanym nurkiem, znanym w środowisku nurkowym z dużej pewności siebie i skłonności do zmian planów nurkowania w trakcie samego nurkowania i ignorowania zasad rezerwy mieszanki oddechowej. Na feralne nurkowanie wybrał się solo, bez partnera. Na brzegu jeziora czekała żona z 10 letnią córką. Założeniem nurkowania było krótkie zanurzenie w celu sprawdzenia szczelności nowo zakupionego skafandra suchego oraz działania nowej kamizelki KRW. Przebieg zdarzeń opiera się na zeznaniach żony, olsztyńskich instruktorów nurkowania, autora artykułu i wskazaniach odczytu parametrów nurkowania z komputera nurkowego.
Jezioro Tyrsko w Olszynie na początku stycznia 2016 roku. Północno-wschodnia część jeziora jest otoczona wysokim brzegiem, porośniętym sosnowym lasem. W tym miejscu zawsze zakłada się pierwszy lód i najdłużej utrzymuje się. Tutaj, 15 lat temu, rozegrała się tragedia.
Płetwonurek po zmontowaniu sprzętu, ubraniu suchego skafandra nurkowego i sprzętu sam udał się do wody z dzikiej plaży na północno wschodnim brzegu jeziora. Jak już wspomniałem, zaplanował nurkowanie w pojedynkę i ze świadomością małego zapasu sprężonego powietrza. Wchodząc do wody, po piaszczystym litoralu, przedzierał się przez cienką pokrywę lodową parokrotnie rozbijając ją uderzeniami pięścią. Zanurzył się i obrał kierunek na środek jeziora. Oczekująca na brzegu żona, po kilkudziesięciu minutowej nieobecności męża, zaczęła niepokoić się. Zadzwoniła do instruktora, który prowadził szkolenia nurkowe męża. Ten nie znając faktu małej ilości powietrza w butli, a wiedząc o „fantazjach” nurkującego do wchodzenia z bez mała pustą butlą w przypadkowych miejscach, uspokoił kobietę przekonując, że pewnie przenurkował na drugą stronę jeziora i wraca brzegiem na piechotę do miejsca zaparkowania samochodu. Po odczekaniu kolejnych kilkudziesięciu minut kobieta wraz córką postanowiły obejść jezioro (ok. 2 kilometry). Jednakże podczas marszu nie znalazły ewentualnego miejsca wyjścia płetwonurka z wody i nie zastały go przy zaparkowanym samochodzie. Ponownie zadzwoniła do instruktora szkolącego męża. Ten, po wysłuchaniu relacji z przebiegu zdarzeń, kazał niezwłocznie wezwać na miejsce Straż Pożarną i karetkę pogotowia. Sam z kolegą, bardzo doświadczonym instruktorem nurkowania, udał się nad Jezioro Tyrsko. W tamtym okresie, rozmowy Straży Pożarnej inwigilowane były przez osoby trzecie, dlatego też błyskawicznie została przekazana informacja przez jedną z komercyjnych rozgłośni, że: „(…) w Olsztynie na Jeziorze Tyrsko trwa akcja ratownicza płetwonurka prowadzona przez Państwową Straż Pożarną (…)”. Ta wiadomość spowodowała spontaniczne przybycie nad jezioro kolejnych, olsztyńskich płetwonurków gotowych nieść pomoc zaginionemu. Niestety, pomoc okazała się zbyt późna.
Jako pierwsza na miejsce zdarzenia dotarła para instruktorów Po zaledwie paru minutach dotarł też ciężarowy wóz bojowy ze strażakami nurkami. W między czasie, instruktor, który przybył ze szkoleniowcem feralnego płetwonurka, po krótkiej rozmowie z żoną poszkodowanego, wspiął się na wysoki brzeg jeziora i wskazał potencjalne miejsce poszukiwań zaginionego. Pod cienką warstwą przezroczystego lodu widać było ślady uwiezionego, wydychanego przez płetwonurka powietrza. Trasa poruszania się wiodła na środek akwenu, a następnie po zwrocie, łagodnym łukiem, podążała w stronę brzegu, kończąc się pod zgubną krą grubego lodu w kształcie trójkąta. Strażacy błyskawicznie przystąpili do wycinania przerębla we wskazanym przez instruktora miejscu. Akcja ratownicza strażaka płetwonurka od chwili zanurzenia do wydobycia ciała trwała 30-40 sekund. Lekarz pogotowia stwierdził zgon. Wydobyta ofiara nie posiadała jednej płetwy i brak było przy niej małego noża nurkowego. Przybyły prokurator zabezpieczył cały sprzęt nurkowy nieżyjącego płetwonurka. Przemilczę i nie opiszę dramatu rodziny, która czekała na brzegu.
Szkic z miejsca tragicznego wypadku nurkowego na Jeziorze Tyrsko.
Przebieg nurkowania wyjaśnił zapis pamięci komputera nurkowego odczytanego parę dni później na zlecenie prokuratury. Sprzęt nurkowy okazał się sprawny. Komputer zanotował całkowity czas zanurzenia w okolicy 8 minut, a maksymalną głębokość nurkowania na 20 metrów, którą nurek osiągnął w 5 minucie nurkowania. Po czym nastąpił gwałtowny powrót po stoku w stronę brzegu.
W ciągu kolejnych 3 minut, po dokonanym zwrocie, nurek dotarł do głębokości 8 metrów. Komputer zanotował już tylko ciśnienie powietrza w butli o wartości 20 barów. Prawdopodobnie, w tym momencie, automat oddechowy przestał podawać powietrze. Zważywszy na ilość zużytego czynnika oddechowego, konfigurację sprzętu (jeden I stopień), warunki nurkowania w zimnej wodzie i brak doświadczenia w obsłudze suchego skafandra należy przypuszczać, że najprawdopodobniej doszło do zalodzenia II stopnia automatu oddechowego. Potwierdzeniem tej tezy jest bardzo wysoki SAC (wskaźnik powierzchniowego zużycia gazu) dla tego nurkowania. Płetwonurek wykonał gwałtowne wynurzenie ku powierzchni z głębokości 8 metrów. Nie zdołał jednak przebić 2 centrowego lodu i wówczas stracił mały nóż. Po zmniejszeniu głębokości nurkowania do kilkudziesięciu centymetrów (przebywał bezpośrednio pod pokrywą lodową) zdołał wykonać jeszcze parę oddechów lub nastąpił dalszy, niekontrolowany wypływ powietrza z zalodzonego II stopnia automatu, gdyż końcowa wartość ciśnienia wyniosła tylko 14 barów. Po nieskutecznej walce z taflą lodową w toni, nie mogąc wydostać się z lodowej pułapki, mając pod sobą 8 metrową głębinę, popłynął pod lodem w stronę brzegu. Liczył, że przy dużej tężyźnie fizycznej zapierając się nogami i rękoma o twarde, piaszczyste dno zdoła przebić butlą pokrywę lodową. Niestety trafił pechowo, centralnie pod krę lodową o grubości ok. 20 cm, szerokości na 15 metrów. Wystarczyło zboczyć o 7-8 metrów w prawo lub lewo, a nurek uszedłby z życiem z tej historii. W trakcie szamotaniny pod krą zgubił jedną płetwę. W tym miejscu został znaleziony martwy przez nurka strażaka.
Analizując przyczyny tragedii nie można pominąć faktu 100 % winy samej ofiary. Doprowadził do tragedii na własne życzenie, lekceważąc i łamiąc prawie wszystkie zasady bezpieczeństwa w nurkowaniu. Przede wszystkim, udał się samotnie na nurkowanie (odwrotnie do fundamentalnej zasady bezpieczeństwa w nurkowaniu). Posiadał minimalny zapas czynnika oddechowego i miał nieodpowiednią konfigurację sprzętu do nurkowania w bardzo zimnej wodzie. Brak planu nurkowego zaprowadził go do głębokości aż 20 metrów. Małe doświadczenie w obsłudze suchego skafandra, nowa kamizelka KRW, która przypuszczalnie całkowicie odwróciła uwagę nad kontrolowaniem parametrów nurkowania, doprowadziły do szybszego zalodzenia II stopnia automatu oddechowego.
Trening z ratownictwa w trakcie nurkowania pod cienkim lodem na Jeziorze Wuksniki.
Nurek zlekceważył cienką pokrywę lodową występującą na części jeziora. W historii polskiego nurkowania było już parę śmiertelnych wypadków związanych z nurkowaniem w akwenach częściowo pokrytych lodem. Takie zdarzenia miały miejsce w skutek zgubienia kierunku pod wodą i wpłynięciu w rejon jeziora pokrytego taflą lodową. Były również przypadki, gdy nurek zginął, ponieważ doszło, na skutek silnych podmuchów wiatru, do przemieszczenia dużej kry lodowej w miejsce nurkowania, wolne wcześniej od lodu.
Cienki lód może okazać się bardzo niebezpieczną pułapką. Bardzo łatwo daje się przebić, gdy jest uderzany z powierzchni. Ta sama sztuczka, uderzania pod wodą, przy identycznej grubości lodu skończy się zazwyczaj fiaskiem. Musimy wówczas pokonać siłę adhezji między lodem, a wodą. Ponadto, nurkujący w toni pod lodem nie ma możliwości skorzystania z punktu podparcia, który ułatwiłby rozbicie lodu.
W takiej sytuacji możemy posłużyć się śrubą lodową lub masywnym, długim nożem, pomagając sobie poprzez napełnienie powietrzem Kamizelki KRW i skafandra suchego, w celu zwiększenia dodatniej siły wyporu. Istnieje możliwość zastosowania alternatywnej metody - dynamicznej, polegającej na nabraniu prędkości przy pomocy płetw i uderzeniu o taflę lodową swoją butlą. Jednakże stosując tą metodę możliwe jest uszkodzenie zaworu butli lub automatów oddechowych.
Cienka pokrywa lodowa uniemożliwia dotarcie z pomocą po powierzchni lodu ze względu na jego kruchość, a także znacznie ogranicza użycie standardowych jednostek pływających. W takich przypadkach pomocne są specjalistyczne sanie lodowe z wyszkoloną załogą.
Reasumując moje pisanie - w przypadku obecności lodu, nawet na części akwenu, bezwzględnie stosujemy techniki nurkowania podlodowego.
Pierwszym szczegółowym opracowaniem dotyczącym podwodnych zdarzeń jest raport z tragicznego wypadku nurkowego u wybrzeży wyspy Bornholm z dnia 14 maja 2014 roku, ogłoszony przez Komisję Badania Wypadków Morskich w sierpniu 2015 roku. Do przeczytania: „Raport końcowy Komisji Badania Wypadków Morskich”. Raport zawiera rzetelne i bezstronne opisy wypadku nurkowego, bez jakiegokolwiek doszukiwania się sensacji lub „wycieczek personalnych”. Oparty jest wyłącznie na faktach i pozbawiony informacji o poszkodowanym, co pozwala czytającemu na wyciągnięcie wniosków i uniknięcie w przyszłości powielania tych samych błędów. Jestem przekonany, że sporządzanie rzeczowych, wiarygodnych raportów oraz ich szersze udostępnianie przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa w trakcie nurkowań.
Autor: Paweł Laskowski
W nurkowaniu podlodowym przeważa nadal model tradycyjny, gdzie nurkujący uzbrojeni są w uprzęż i połączeni z powierzchnią liną kierunkowo-sygnałowo-ratowniczą, którą na powierzchni trzyma sygnalista. Lina wskazuje drogę powrotną do przerębla, służy jednocześnie do przekazywania informacji o bezpieczeństwie nurkujących, a w razie problemów pod wodą lub w krytycznych sytuacjach może służyć do szybkiego wydobycia płetwonurków spod lodu. Za obsługę liny odpowiada osoba, która komunikuje się z nurkującymi i jest zarazem ich „aniołem stróżem”. Zespół rozbudowany jest również o dyżurnego nurka ratownika, gotowego niezwłocznie nieść pomoc nurkującej parze. Taki typ organizacji nurkowań jest podstawą w rekreacyjnym modelu nurkowań podlodowych, a przy zgranym i dodatkowo doświadczonym zespole jest bardzo bezpiecznym sposobem penetracji podlodowych. Powyższe sprawia że, możliwym staje się udział umiarkowanie doświadczonych płetwonurków. „Minusem” tego typu organizacji nurkowań pod lodem jest stosunkowo mały obszar penetracji wokoło przerębla, wynikający z długości liny asekuracyjnej.
Drugi sposób nurkowania podlodowego jest zdecydowanie trudniejszy i wymaga umiejętności nurkowań na poziomie technicznym z zastosowaniem technik nurkowań jaskiniowych. W tym przypadku wykorzystywana jest technika poręczowania w celu odnalezienia drogi powrotnej do przerębla. Najczęściej nie korzysta się z ekipy powierzchniowej, a nurkujący pod lodem skazani są tylko na siebie przy rozwiązywaniu wszelkich problemów i zdarzeń pod wodą. Głównym niebezpieczeństwem jest możliwość zgubienia poręczówki, a zarazem drogi powrotnej. Nierzadką jest również sytuacja, gdy pojawiają się kłopoty ze sprzętem, które powoduje niska temperatura wody. Ten typ nurkowań zdecydowanie przeznaczony jest dla osób z odpowiednim wyszkoleniem i doświadczeniem oraz dysponujących specjalistycznym sprzętem i dużą odpornością na stres. Zapewniam jednak, że dawka adrenaliny pod wodą i radości z widoku przerębla w drodze powrotnej jest ogromna, ale jak już wspomniałem takie wrażenia przeznaczone są wyłącznie dla „orłów”.
O trzecim, ekstremalnym sposobie nurkowania pod lodem, na tzw. „luzaka”, nie będę rozpisywał się. Celowo pominę jego opis.
Przygotowanie stanowiska do rekreacyjnego nurkowania pod taflą lodową. Tego typu nurkowania są bezpieczne i dostępne dla nurków z małym doświadczeniu, posiadających podstawowe stopnie nurkowe - P1 czy OWD.
Pisząc o wypadkach nurkowych musimy mieć świadomość, że ich przyczyną, prawie w 100%, są ludzkie błędy. Niewiedza, lenistwo, bałaganiarstwo, brak doświadczenia, złamanie planu nurkowania, itd. Prawie zawsze w takich sytuacja działa prawo mówiące, że wszelkie niedociągnięcia i zaniechania dają o sobie znać pod wodą. Mały problem urasta do gigantycznych rozmiarów, gdyż wszystkie błędy zaczynają nakładać się doprowadzając do krytycznych zdarzeń zwłaszcza, jeśli nie ma przy nas przytomnego i doświadczonego partnera nurkowego.
Trochę z historii wypadków nurkowych…
Pod koniec marca 2001 roku na Jeziorze Tyrsko w Olsztynie odbyło się nurkowanie, którego finał okazał się tragiczny w skutkach. Tyrsko to niewielki akwen, leżący w granicach miasta Olsztyn, o powierzchni 18,6 ha i o stosunkowo dużej, maksymalnej głębokości wynoszącej 30,5 metra. Długość linii brzegowej to około 1680 metrów. Jezioro, słynęło do niedawna z czystej wody. W dniu tragedii Tyrsko było częściowo wolne od lodu. Tylko w jednym miejscu, na północno-wschodnim brzegu, pozostała nieroztopiona kra lodowa o grubości ok. 20 cm, przypominająca kształtem trójkąt równoramienny o bokach ok. 20 metrów. Pozostałą część jeziora (północno wschodnią) pokrywał, powstały po nocnym przymrozku, przezroczysty lód o grubości 1-3 cm. Motywem nurkowania była chęć wypróbowania nowo zakupionego suchego skafandra i kamizelki ratowniczo-wyrównawczej typu jacket. Uczestnik nurkowania nie doładował butli i na nurkowanie wybrał się z zapasem pojemności wodnej 15 litrów - niewiele ponad 80 bar !!! Nurek posiadał jeden automat oddechowy połączony przewodem wysokiego ciśnienia z komputerem nurkowym Suunto Favor Air Lux, który pozwalał na odczyt parametrów nurkowania łącznie z ciśnieniem powietrza w butli. Z ważnych elementów wyposażenia, który determinował przebieg wypadku był mały nóż nurkowy o zaledwie kilku centymetrowym ostrzu, przytroczony do pasa piersiowego jacketu.
Sam płetwonurek był wykształconym mężczyzną w wieku 32 lat, dobrze zbudowanym i w dobrej kondycji fizycznej. Posiadał stopień P 2 KDP/CMAS i był średnio zaawansowanym nurkiem, znanym w środowisku nurkowym z dużej pewności siebie i skłonności do zmian planów nurkowania w trakcie samego nurkowania i ignorowania zasad rezerwy mieszanki oddechowej. Na feralne nurkowanie wybrał się solo, bez partnera. Na brzegu jeziora czekała żona z 10 letnią córką. Założeniem nurkowania było krótkie zanurzenie w celu sprawdzenia szczelności nowo zakupionego skafandra suchego oraz działania nowej kamizelki KRW. Przebieg zdarzeń opiera się na zeznaniach żony, olsztyńskich instruktorów nurkowania, autora artykułu i wskazaniach odczytu parametrów nurkowania z komputera nurkowego.
Jezioro Tyrsko w Olszynie na początku stycznia 2016 roku. Północno-wschodnia część jeziora jest otoczona wysokim brzegiem, porośniętym sosnowym lasem. W tym miejscu zawsze zakłada się pierwszy lód i najdłużej utrzymuje się. Tutaj, 15 lat temu, rozegrała się tragedia.
Płetwonurek po zmontowaniu sprzętu, ubraniu suchego skafandra nurkowego i sprzętu sam udał się do wody z dzikiej plaży na północno wschodnim brzegu jeziora. Jak już wspomniałem, zaplanował nurkowanie w pojedynkę i ze świadomością małego zapasu sprężonego powietrza. Wchodząc do wody, po piaszczystym litoralu, przedzierał się przez cienką pokrywę lodową parokrotnie rozbijając ją uderzeniami pięścią. Zanurzył się i obrał kierunek na środek jeziora. Oczekująca na brzegu żona, po kilkudziesięciu minutowej nieobecności męża, zaczęła niepokoić się. Zadzwoniła do instruktora, który prowadził szkolenia nurkowe męża. Ten nie znając faktu małej ilości powietrza w butli, a wiedząc o „fantazjach” nurkującego do wchodzenia z bez mała pustą butlą w przypadkowych miejscach, uspokoił kobietę przekonując, że pewnie przenurkował na drugą stronę jeziora i wraca brzegiem na piechotę do miejsca zaparkowania samochodu. Po odczekaniu kolejnych kilkudziesięciu minut kobieta wraz córką postanowiły obejść jezioro (ok. 2 kilometry). Jednakże podczas marszu nie znalazły ewentualnego miejsca wyjścia płetwonurka z wody i nie zastały go przy zaparkowanym samochodzie. Ponownie zadzwoniła do instruktora szkolącego męża. Ten, po wysłuchaniu relacji z przebiegu zdarzeń, kazał niezwłocznie wezwać na miejsce Straż Pożarną i karetkę pogotowia. Sam z kolegą, bardzo doświadczonym instruktorem nurkowania, udał się nad Jezioro Tyrsko. W tamtym okresie, rozmowy Straży Pożarnej inwigilowane były przez osoby trzecie, dlatego też błyskawicznie została przekazana informacja przez jedną z komercyjnych rozgłośni, że: „(…) w Olsztynie na Jeziorze Tyrsko trwa akcja ratownicza płetwonurka prowadzona przez Państwową Straż Pożarną (…)”. Ta wiadomość spowodowała spontaniczne przybycie nad jezioro kolejnych, olsztyńskich płetwonurków gotowych nieść pomoc zaginionemu. Niestety, pomoc okazała się zbyt późna.
Jako pierwsza na miejsce zdarzenia dotarła para instruktorów Po zaledwie paru minutach dotarł też ciężarowy wóz bojowy ze strażakami nurkami. W między czasie, instruktor, który przybył ze szkoleniowcem feralnego płetwonurka, po krótkiej rozmowie z żoną poszkodowanego, wspiął się na wysoki brzeg jeziora i wskazał potencjalne miejsce poszukiwań zaginionego. Pod cienką warstwą przezroczystego lodu widać było ślady uwiezionego, wydychanego przez płetwonurka powietrza. Trasa poruszania się wiodła na środek akwenu, a następnie po zwrocie, łagodnym łukiem, podążała w stronę brzegu, kończąc się pod zgubną krą grubego lodu w kształcie trójkąta. Strażacy błyskawicznie przystąpili do wycinania przerębla we wskazanym przez instruktora miejscu. Akcja ratownicza strażaka płetwonurka od chwili zanurzenia do wydobycia ciała trwała 30-40 sekund. Lekarz pogotowia stwierdził zgon. Wydobyta ofiara nie posiadała jednej płetwy i brak było przy niej małego noża nurkowego. Przybyły prokurator zabezpieczył cały sprzęt nurkowy nieżyjącego płetwonurka. Przemilczę i nie opiszę dramatu rodziny, która czekała na brzegu.
Szkic z miejsca tragicznego wypadku nurkowego na Jeziorze Tyrsko.
Przebieg nurkowania wyjaśnił zapis pamięci komputera nurkowego odczytanego parę dni później na zlecenie prokuratury. Sprzęt nurkowy okazał się sprawny. Komputer zanotował całkowity czas zanurzenia w okolicy 8 minut, a maksymalną głębokość nurkowania na 20 metrów, którą nurek osiągnął w 5 minucie nurkowania. Po czym nastąpił gwałtowny powrót po stoku w stronę brzegu.
W ciągu kolejnych 3 minut, po dokonanym zwrocie, nurek dotarł do głębokości 8 metrów. Komputer zanotował już tylko ciśnienie powietrza w butli o wartości 20 barów. Prawdopodobnie, w tym momencie, automat oddechowy przestał podawać powietrze. Zważywszy na ilość zużytego czynnika oddechowego, konfigurację sprzętu (jeden I stopień), warunki nurkowania w zimnej wodzie i brak doświadczenia w obsłudze suchego skafandra należy przypuszczać, że najprawdopodobniej doszło do zalodzenia II stopnia automatu oddechowego. Potwierdzeniem tej tezy jest bardzo wysoki SAC (wskaźnik powierzchniowego zużycia gazu) dla tego nurkowania. Płetwonurek wykonał gwałtowne wynurzenie ku powierzchni z głębokości 8 metrów. Nie zdołał jednak przebić 2 centrowego lodu i wówczas stracił mały nóż. Po zmniejszeniu głębokości nurkowania do kilkudziesięciu centymetrów (przebywał bezpośrednio pod pokrywą lodową) zdołał wykonać jeszcze parę oddechów lub nastąpił dalszy, niekontrolowany wypływ powietrza z zalodzonego II stopnia automatu, gdyż końcowa wartość ciśnienia wyniosła tylko 14 barów. Po nieskutecznej walce z taflą lodową w toni, nie mogąc wydostać się z lodowej pułapki, mając pod sobą 8 metrową głębinę, popłynął pod lodem w stronę brzegu. Liczył, że przy dużej tężyźnie fizycznej zapierając się nogami i rękoma o twarde, piaszczyste dno zdoła przebić butlą pokrywę lodową. Niestety trafił pechowo, centralnie pod krę lodową o grubości ok. 20 cm, szerokości na 15 metrów. Wystarczyło zboczyć o 7-8 metrów w prawo lub lewo, a nurek uszedłby z życiem z tej historii. W trakcie szamotaniny pod krą zgubił jedną płetwę. W tym miejscu został znaleziony martwy przez nurka strażaka.
Analizując przyczyny tragedii nie można pominąć faktu 100 % winy samej ofiary. Doprowadził do tragedii na własne życzenie, lekceważąc i łamiąc prawie wszystkie zasady bezpieczeństwa w nurkowaniu. Przede wszystkim, udał się samotnie na nurkowanie (odwrotnie do fundamentalnej zasady bezpieczeństwa w nurkowaniu). Posiadał minimalny zapas czynnika oddechowego i miał nieodpowiednią konfigurację sprzętu do nurkowania w bardzo zimnej wodzie. Brak planu nurkowego zaprowadził go do głębokości aż 20 metrów. Małe doświadczenie w obsłudze suchego skafandra, nowa kamizelka KRW, która przypuszczalnie całkowicie odwróciła uwagę nad kontrolowaniem parametrów nurkowania, doprowadziły do szybszego zalodzenia II stopnia automatu oddechowego.
Trening z ratownictwa w trakcie nurkowania pod cienkim lodem na Jeziorze Wuksniki.
Nurek zlekceważył cienką pokrywę lodową występującą na części jeziora. W historii polskiego nurkowania było już parę śmiertelnych wypadków związanych z nurkowaniem w akwenach częściowo pokrytych lodem. Takie zdarzenia miały miejsce w skutek zgubienia kierunku pod wodą i wpłynięciu w rejon jeziora pokrytego taflą lodową. Były również przypadki, gdy nurek zginął, ponieważ doszło, na skutek silnych podmuchów wiatru, do przemieszczenia dużej kry lodowej w miejsce nurkowania, wolne wcześniej od lodu.
Cienki lód może okazać się bardzo niebezpieczną pułapką. Bardzo łatwo daje się przebić, gdy jest uderzany z powierzchni. Ta sama sztuczka, uderzania pod wodą, przy identycznej grubości lodu skończy się zazwyczaj fiaskiem. Musimy wówczas pokonać siłę adhezji między lodem, a wodą. Ponadto, nurkujący w toni pod lodem nie ma możliwości skorzystania z punktu podparcia, który ułatwiłby rozbicie lodu.
W takiej sytuacji możemy posłużyć się śrubą lodową lub masywnym, długim nożem, pomagając sobie poprzez napełnienie powietrzem Kamizelki KRW i skafandra suchego, w celu zwiększenia dodatniej siły wyporu. Istnieje możliwość zastosowania alternatywnej metody - dynamicznej, polegającej na nabraniu prędkości przy pomocy płetw i uderzeniu o taflę lodową swoją butlą. Jednakże stosując tą metodę możliwe jest uszkodzenie zaworu butli lub automatów oddechowych.
Cienka pokrywa lodowa uniemożliwia dotarcie z pomocą po powierzchni lodu ze względu na jego kruchość, a także znacznie ogranicza użycie standardowych jednostek pływających. W takich przypadkach pomocne są specjalistyczne sanie lodowe z wyszkoloną załogą.
Reasumując moje pisanie - w przypadku obecności lodu, nawet na części akwenu, bezwzględnie stosujemy techniki nurkowania podlodowego.
Pierwszym szczegółowym opracowaniem dotyczącym podwodnych zdarzeń jest raport z tragicznego wypadku nurkowego u wybrzeży wyspy Bornholm z dnia 14 maja 2014 roku, ogłoszony przez Komisję Badania Wypadków Morskich w sierpniu 2015 roku. Do przeczytania: „Raport końcowy Komisji Badania Wypadków Morskich”. Raport zawiera rzetelne i bezstronne opisy wypadku nurkowego, bez jakiegokolwiek doszukiwania się sensacji lub „wycieczek personalnych”. Oparty jest wyłącznie na faktach i pozbawiony informacji o poszkodowanym, co pozwala czytającemu na wyciągnięcie wniosków i uniknięcie w przyszłości powielania tych samych błędów. Jestem przekonany, że sporządzanie rzeczowych, wiarygodnych raportów oraz ich szersze udostępnianie przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa w trakcie nurkowań.
Autor: Paweł Laskowski