Na prośbę wielu moich przyjaciół i wychowanków chciałem przybliżyć okres początków mojego nurkowania. Wspomnę z czasy, gdy nie było tylu Federacji, instruktorów i tak zwanych znawców tematu, obowiązywała etykieta (cokolwiek znaczy to słowo), a płetwonurek płetwonurkowi był przyjacielem. To był okres, kiedy nurkowanie było sportem elitarnym. Osobiście, przygodę z tym sportem rozpocząłem w 1976 roku.
Zaczynaliśmy z wiedzą jakże różną od dzisiejszej – dopuszczalne ciśnienie parcjalne tlenu w mieszaninie oddechowej 2,1 bara, górna granica nurkowania na powietrzu to 90 m, narkoza azotowa miała występować dopiero między 40-45 metrów, a prędkość wynurzania to 18m/min. Brak było dostępu do profesjonalnego sprzętu, nie mówiąc już o tym, że nie dotarła jeszcze do nas wiedza o kamizelkach Ratunkowo – Wypornościowych (niektórzy szczęśliwcy posiadali już „chomąta”).
Tak jak i teraz mieliśmy pragnienia, marzenia. Niestety, mieszkaliśmy w, tzw. „Bloku Wschodnim” z niezrozumiałym ustrojem i to co dla innych płetwonurków świata było możliwe, dla nas było, praktycznie, nieosiągalne, począwszy od sprzętu, po egzotyczne nurkowiska. Urodzeni w tamtej epoce dawaliśmy sobie radę w inny sposób.
W naszym zasięgu, mimo obostrzeń, były polskie jeziora, zbiorniki i fortyfikacje eksplorowane podczas obozów klubowych. Naszą dodatkową działalnością były akcje humanitarne (ratownicze), po które zwracała się ówczesna Milicja w związku z podwodnymi poszukiwaniami zaginionych osób (uczestniczyłem w wielu, ale nie o tym ta opowieść). W tamtych czasach niewiele klubów dysponowało odpowiednią ilością sprzętu, czytaj aparatów P-21 i P-31 "Mors", czy PR-27 "Kajman".
Zestaw trzybutlowy na sprężone powietrze P-31 tzw."Szafa" z automatem oddechowym, dwustopniowy o stopniach połączonych, "MORS" . Aparaty typu Mors był produkowany w latach 1960 - 1969 w Zakładach Mechaniki Precyzyjnej w Gdańsku. Ze zbiorów Muzeum Nurkowania w Warszawie fot. Marek Strzelichowski
Nie było też wątpliwości, że „najbogatszymi” Klubami były kluby LOK-owskie z racji doposażania ich przez wojsko. Kluby te, oprócz swojej działalności, zajmowały się, tzw. PTW - czyli przeszkoleniem taktyczno-wojskowym przyszłych nurków militarnych i z racji tych zadań przydzielano im sprzęt.
Naszym, ulubionym dniem w tamtym okresie był czwartek. A czemuż to? Dlatego, że w tym dniu odbywały się spotkania klubowe. Pewnie nie wszyscy wiecie, ale wtedy kurs na płetwonurka trwał co najmniej rok i obowiązkowo kończył się obozem klubowym po którym uzyskiwało się swoją upragnioną „gwiazdkę”. Miałem przyjemność należeć do klubu, który szkolił w dwóch organizacjach LOK I PTTK. Wracając do spotkań czwartkowych, w każdy z tych dni dostawialiśmy dużo wiedzy na temat nurkowania, zapraszaliśmy ludzi, którzy ciekawie opowiadali o swoich wyprawach, przygodach i penetracjach podwodnego świata. Nie raz siedziałem z wypiekami na twarzy i słuchałem o rafach koralowych i bajkowym świecie podwodnym lub o pracy w Muzeum Morskim (sam brałem w niej udział na zaproszenie Lecha Nowicza), to znowu o projekcie Antka Dębskiego i możliwości zanurzenia się w batyskafie (podwodnej bazie nurkowej) Geonur II, czy opowieści typu: jak wybrać się „polewaczką” do Akaby. Planowaliśmy również wyprawy na kolejne wakacje. Atmosfera z tamtych lat w klubie – to jedna, wielka rodzina bez zawiści, zazdrości i knowań. Na jednym z takich spotkań nasz kolega Tadeusz Wiącek przedstawił i roztoczył przed nami wizję nurkowania w Twierdzy Srebrnogórskiej. Twierdził, że od lat jeździ tam z Harcerzami na obozy. Zaczął nam opowiadać legendy o skarbach ukrytych w forcie, min. o prawdopodobnie ukrytej Bursztynowej Komnacie. Tak zarażeni rozpoczęliśmy przygotowania do wyprawy, która miała zweryfikować te i inne legendy. Każdy z nas zajął się czymś innym, jedni aprowizacją, inni sprzętem, a jeszcze inni zgłębiali tajniki historii Twierdzy. Przypomnę z redakcyjnego obowiązku, jakim miejscem jest Twierdza Srebrnogórska.
Twierdza Srebrna Gόra jest unikatowym obiektem w skali dziedzictwa kulturowego Europy i jedną z najważniejszych atrakcji Dolnego Śląska. W chwili powstania (1765-1777) należała do najnowocześniejszych tego typu fortyfikacji w Europie
Twierdzę Srebrnogórską zbudowano w XVIII w. według projektu włoskiego inżyniera Ludwika Wilhelma Regelera, zmodyfikowanego przez samego króla Fryderyka Wielkiego, w celu ochrony zdobytego przez Prusy (w 1740 r.) Śląska. Pod budowę fortyfikacji wybrano dwa górujące nad Przełęczą Srebrną (586 m n.p.m.) wzniesienia: Forteczną (Warowną) Górę (686 m n.p.m.) oraz Ostróg (627 m n.p.m.). Twierdza składa się z sześciu fortów. Budowa całego kompleksu przy pomocy 4.000-4.500 robotników trwała 12 lat (1765-1777), a jej koszt wyniósł 1 668 000 talarów (w tym 70 000 przekazane jako „ofiara" Ślązaków). Finansowanie budowy zapewnił, ściągany na Śląsku, specjalny podatek zwany przez miejscowych dopustem srebrnogórskim. Zakładano istnienie w tym miejscu garnizonu liczącego według różnych źródeł od 2,5 do 3,5 tys. żołnierzy.
Twierdza składa się z sześciu fortów i kilku bastionów. Główny jej trzon tworzy zespół bastionów z donżonem w środku. Obiekt ten posiadał 151 pomieszczeń fortecznych (kazamat) rozmieszczonych na trzech kondygnacjach. Do pięciopoziomowych kazamat prowadzi osiem bram, w sieni znajdują się wydrążone stanowiska strzeleckie. Ogromne magazyny, studnia, zbrojownia, kaplica, więzienie, szpital, piekarnia, browar, warsztaty rzemieślnicze i prochownia czyniły fort całkowicie samodzielnym i samowystarczalnym - nagromadzone zapasy miały wystarczyć na 3-5 miesięcy oblężenia. W jego wnętrzu mieściło się 3756 żołnierzy, olbrzymie zapasy amunicji, opału i żywności. Do obrony służyły 264 działa i moździerze. W obrębie twierdzy wydrążono 9 studni, z których najgłębsze znajdowały się na terenie Fortu Ostróg (84 m) i donżonu (70 m). Donżon - największy w Europie - składa się z 4 bastionów wieżowych o średnicy 60 m i murach 12-metrowej grubości każdy.
Plan głównej części Twierdzy Srebrnogórskiej - Fortu Donżon.
1. Fort Rogowy, 2. Esplanada, 3. Bastion Górny, 4. Bastion Nowomiejski, 5. Bastion Kleszczowy, 6. Kawaler, 7. Rawelin Gwiaździsty, 8. Donżon, 9. Bastion Miejski, 10.Bastion Dolny
Gorączkowe przygotowania trwały od jesieni 1983 roku. Do uzgodnień było dużo tematów: zezwolenie na nurkowanie w studniach i przebywanie na terenie fortu (znaczną pomoc wykazały władze Miasta Srebrna Góra, które połączyły przyjemne z pożytecznym i poprosiły nas o wyjęcie urwanej pompy w Donżonie), transport, sprawy biwakowe, alpinistyczne. Głównym koordynatorem tych działań był ówczesny Prezes Beskidzkiego Klubu Działalności Podwodnej „Topik” Marek Strzelichowski.
Wszystkie zmagania organizacyjno - techniczne trwały, bez mała, 6 miesięcy. Dobiegła wreszcie godzina „W”. Spakowaliśmy cały ekwipunek, czyli sprzęt nurkowy, biwakowy, jedzenie, itp. (przez dwa tygodnie musieliśmy być samowystarczalni). Cały załadunek na otrzymanego na tą wyprawę z LOK-u Stara 266 odbywał się w naszej bazie w Międzybrodziu Bialskim. Dało się wyraźnie odczuć podniecenie - przecież mieliśmy znaleźć ukryte wejścia do dolnych części fortyfikacji, gdzie na pewno czekają na nas skarby.
Parę dni wcześniej, kupiłem od kolegi mój pierwszy samochód, a była nim Zastawa 650. Jeszcze do godzin nocnych przygotowywano mi auto tak, abym mógł bezpiecznie dojechać na obóz. Szczęśliwy ze względu na posiadany pojazd zaprosiłem Prezesa i Krzyśka zwanego „Paskudą” do wspólnej podróży w kierunku twierdzy. Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się po drodze. Pierwsze zniknęły hamulce, dalej zaczęła gotować się woda w chłodnicy, a na koniec pozostał mi tylko 3 i 4 bieg. Myślę, że nie muszę opisywać, jak wyglądała jazda zdezelowanym samochodem. Po dotarciu na miejsce Wojtek (zawodowy kierowca ze Stara 266) oglądnął „moje cudo” i postawił diagnozę - zapowietrzone hamulce, przegnita rurka od linki sprzęgła, która wpadła do karoserii i zbutwiała rura od chłodnicy - „zajefajnie”. Cudem było szczęśliwe przybycie do celu podróży. Kolega Wojtek, który nie nurkował naprawiał moje auto przez 2 tygodnie Obozu.
Wracając do głównego wątku – na miejscu obozowiska (Lazaret) zrobiliśmy szybki rekonesans okolicy i na zakończenie dnia zorganizowaliśmy ognisko. To, co ważne miało zacząć się rano. Chcąc nie chcąc, zaczęliśmy od zwiedzania całego kompleksu fortyfikacji, aby wybrać co najmniej 2 studnie do penetracji. Sprawa, wbrew pozorom, wcale nie była prosta. Wybór padł na studnie w Donżonie (główna studnia - Legenda o talarze Fryderyka Wielkiego). Gdy wybudowano ogromną twierdzę górską na wzniesieniach Srebrnej Góry z rozkazu Fryderyka Wielkiego, trzeba było zaopatrzyć ją w wodę. W tym celu, na poszczególnych bastionach i fortach zostało wykopanych siedem studni. Najgłębsza z nich mierzy 84 metry. Drążenie owych studni okazało się niezwykle kosztowne, gdyż musiano je wykonać w bardzo twardej skale gnejsowej. Legenda głosi, że najważniejsza studnia wydrążona na Donżonie, miała być najdroższą ze wszystkich srebrnogórskich studni, a koszt jej budowy miał wynieść równo 999 999 talarów. Gdy król się o tym dowiedział, podszedł do studni, wyciągnął z kieszeni jednego talara i dla równego rachunku wrzucił go do studni. Moneta prawdopodobnie spoczywa na dnie studni do dnia dzisiejszego (opracowano na podstawie: T. Przerwa „ Opowieści srebrnogórskie”).
Na początku należało przygotować teren. W tym celu musieliśmy odnaleźć pod ziemią szyb wentylacyjny umieszczony nad studnią. Umieściliśmy nad nią trójnóg do przygotowania stanowiska alpinistycznego oraz elektrycznej wciągarki. W tym czasie, pozostali uczestnicy przygotowywali i porządkowali dojście do studni w kazamatach. Szczęśliwie dla nas w studniach umieszczone były ujęcia wody i tym sposobem mieliśmy prąd do oświetlenia miejsca akcji, gdzie zamontowaliśmy lampę uliczną i wciągarkę elektryczną. Na czas nurkowań, przed Fortem, czekała karetka pogotowia. Jak na tamten czas wszystko mieliśmy perfekcyjnie przygotowane.
Problem penetracji był o tyle skomplikowany, że lustro wody w jednej ze studni było na głębokości 10 m od góry, a w donżonie 20 m, więc jak i do jednej, tak i do drugiej musieliśmy przygotować zjazd alpinistyczny oraz stanowiska nad lustrem wody na którym miał czekał płetwonurek - ratownik.
Zajęło nam to kilka dni. Gdy oceniliśmy, że jesteśmy gotowi i wszystko zostało sprawdzone rozpoczęła się druga faza, czyli przygotowania do nurkowania. Temperatura wody między 4-6 C sugerowała, że nie będzie zbyt ciepło. Dysponowaliśmy sprzętem z tamtego okresu, czyli P-21,31 Mors, PR-27 Kajman, hełm Leszka Nowicza z łącznością, PW-2 (skafander) oraz skafandry piankowe. W każdej ze studni były, tzw. żygacze, czyli odwodnienia poszczególnych poziomów. Licząc je, mogliśmy określić, ile poziomów liczy fort.
Z niemałym zniecierpliwieniem rozpocząłem przygotowania do nurkowania. Z dziesięć razy sprawdzałem sprzęt i utrwalałem w głowie plan nurkowania itd. Wreszcie Marek wydał polecenie. W głowie przeplatały się różne myśli, co znajdziemy, co będzie na dnie itd. Zapakowałem się w moją piankę, zabrałem nóż, głębokościomierz, sprzęt ABC, szelki asekuracyjne i tak przygotowany staję w pobliżu studni. Wtedy, w swoje ręce zabrali mnie koledzy alpiniści – posadzili na ławkę bosmańską, zamocowali „sznurki” i tak opatrzony zostałem opuszczony do studni. Jazda studnią nie trwała długo i szybko dotarłem na platformę znajdującą się nad samą wodą. Tam przesiadłem się, założyłem zestaw Kajman, zabrałem latarki i do wody, która okazała się przeraźliwie zimna. Poczekałem na partnera i jazda na dół. Do około dwóch trzecich studnia była murowana z cegieł, a dalsza część była drążona w skale.
Widoczność mieliśmy rewelacyjną. Opadaliśmy dość szybko. Skarby – skarby – myśl, która kołatała w głowie. Aż tu nagle wyłoniło się dno ! (ok 35 m) A skarby ? Wylądowaliśmy na kupie cegieł. Oglądaliśmy dno centymetr po centymetrze, cegła za cegłą, próbowaliśmy nawet parę odkopać, ale tam też znajdowaliśmy cegły i żadnego skarbu. Jakież było nasze rozczarowanie. Cały misterny plan zdobycia skarbu legł w gruzach. Rozpoczęliśmy wynurzenie. Na Głębokości ok 30 metrów zauważyliśmy wyjście do bocznego korytarza, zapamiętując ten szczegół wynurzyliśmy się na powierzchnię. Oczywiście, nikt wtedy nie słyszał o przystanku bezpieczeństwa. Na górze zasypano nas pytaniami: "no i co, no i co – mówcie !" Chciało się użyć odczepnego wulgaryzmu, bo przecież nie mieliśmy żadnych rewelacyjnych informacji, ale rozumiejąc ciekawość reszty ekipy opowiedzieliśmy, co znajdowało się w rzeczywistości na dnie studni. Ta wiadomość przygnębiła wszystkich. Pozostałe pary zanurkowały wyłącznie sztuka dla sztuki i tak zakończyła się penetracja pierwszej studni.
W trakcie wieczornych rozmów, analizie naszych nurkowań i przemyśleń doszliśmy do wniosku, że przyczyną dużej ilości cegieł na dnie studni mogły być wizyty wielu osób przeszukujących tereny fortu. My, oczywiście, też chcieliśmy to sprawdzić i z powierzchni rzuciliśmy cegłę. Ku naszemu zdziwieniu i zachwyceniu lecąca w dół studni cegła wydawała specyficzny gwizd, a odbijające się echo potęgowało dźwięk zetknięcia się cegły z wodą. Niezapomniany efekt akustyczny.
Stwierdziliśmy, że w drugiej studni będzie raczej czysto, gdyż dostęp do niej był zdecydowanie utrudniony, a i kazamaty ze studnią były zamykane na drzwi z kłódką. Tak podbudowani przygotowaliśmy eksplorację studni w Donżonie. Mając doświadczenie organizacyjne z pierwszej studni znacznie szybciej uporaliśmy się z założeniem stanowiska i przygotowaniem sprzętu do nurkowania. Kolejnego dnia, zwarci i gotowi, przystąpiliśmy do nurkowania. Tym razem, zmieniliśmy kolejność zanurzenia i jako pierwszy zanurkował Zbyszek Byrski w skafandrze PW-2 i hełmie oraz aparacie oddechowym P-31 „Mors” (Szafa, ze względu na 3 butle ośmiolitrowe w zestawie). Zbyszek, tak jak wszyscy uczestnicy eksploracji, był „podjarany” chęcią znalezieniem skarbów.
W kazamacie nastała cisza. Wszyscy chcieli słyszeć przez radio, co napotkał po drodze i na dnie.
Zbyszek przekazał nam, że „wizura” jest super i rozpoczął nurkowanie. Jak wspominałem wcześniej, zjazd był na ok. 20m, a do dna, z naszego pomiaru, miało być ok. 50m. Przejąłem „kierownictwo” na powierzchni. Jeden z kolegów - Marek musiał nas opuścić, gdyż „wzywało” go szkolenie w Jastarni.
Po chwili zaczęły się meldunki od nurkującego Zbyszka o widoczności, o temperaturze, o żygaczach. Słuchaliśmy tego mimowolnie, ale cały czas czekaliśmy na najważniejszą wiadomość, co znalazł na dnie ?!!!
Nagle, wszystkich zelektryzowała informacja z dna: „poczekajcie coś mam….O kurde ! Jakieś drzewce ….Poczekajcie odkopię. Mamy halabardę, i drugą, i trzecią….”. Radość płynęła z dna. Zbyszek opisywał: „pięknie kuta, ręcznie robiona, trochę przyrdzewiała, ale super”. My, na zewnątrz, podpaleni komenderowaliśmy: „podwiązuj je do liny i wyciągamy”. Paru naszych „osiłków” dorwało się do liny i zaczęło wyciągać ustrojstwo, które trochę ważyło. Wszyscy zawiśli nad studnią, aby jak najszybciej zobaczyć eksponaty. Rozważaliśmy, co jeszcze możemy wydobyć? Może talar Fryderyka?.
Nagle, w kazamatach rozległ się rozdzierający ciszę śmiech. Okazało się, że pięknie opisane pod wodą halabardy to zwykłe (choć dębowe) drzewce z zamocowanym do końca metalowym hakiem, służącym swego czasu wojskom radzieckim do rozwijania linii łączności telefonicznej i podpierania ich, właśnie takimi tyczkami. Wojska stacjonowały przez ok. 8 lat w tym rejonie, min. w opisywanej twierdzy. Niestety, czego tam szukali i co znaleźli, pewnie nigdy nie dowiemy się.
Podwodny opis „skarbu”, w wykonaniu Zbyszka, był klasycznym przykładem narkozy azotowej.
Po wynurzeniu, ku uciesze wszystkich, został mianowany głównym halabardnikiem naszego obozu i na jakiś czas załapał ksywkę „halabardnik”. Oczywiście, przy wieczornym ognisku nie było końca naszych żartów. W trakcie biesiady stwierdziliśmy również, że należy tu wrócić i podjąć się przeglądu i eksploracji podwodnego kanału ze studni, która była jako pierwsza penetrowana.
Końcówkę obozu przeznaczyliśmy na eksplorację pobliskiej kopalni srebra i pływanie w niedalekim jeziorku.
Po kilku latach wróciliśmy do dawnego projektu i z Jerzym Owsiakiem, TVP2 oraz Grupą Ratownictwa Specjalnego PCK zorganizowaliśmy wyprawę do Fortów, ale to już temat kolejnej opowieści.
W składzie obozowej ekipy byli:
Kadra instruktorska:
Krystyna Paw – Strzelichowska
Marek Strzelichowski
Zbigniew Byrski
Mirosław Kierepka
Uczestnicy (Kolejność przypadkowa):
Wiktoria B., Halina Z., Urszula P., Iwona S., Tadek W., Krzysiek W., Olek W., Mariusz Ś., Marek P., Bogdan S., Piotr G., Darek P., Piotr B., Bogusław B., Irek R., Sławek N., Adam W., dwóch Jacków W.
Autor: Mirek Kierepka
Zdjęcia: Mirek Kierepka, Marek Strzelichowski, Wikipedia
Mirosław Kierepka - pierwszy stopień nurkowy uzyskał w 1976 roku, instruktor płetwonurkowania od 1980 roku. Od ponad 35 lat związany z nurkowaniem rekreacyjnym i zawodowym ( Prace Podwodne). Posiadacz najwyższych uprawnień instruktorski w federacji CMAS. Animator wielu wypraw, akcji i wydarzeń nurkowych.
Korekta/fotoedycja: Paweł Laskowski
Tak jak i teraz mieliśmy pragnienia, marzenia. Niestety, mieszkaliśmy w, tzw. „Bloku Wschodnim” z niezrozumiałym ustrojem i to co dla innych płetwonurków świata było możliwe, dla nas było, praktycznie, nieosiągalne, począwszy od sprzętu, po egzotyczne nurkowiska. Urodzeni w tamtej epoce dawaliśmy sobie radę w inny sposób.
W naszym zasięgu, mimo obostrzeń, były polskie jeziora, zbiorniki i fortyfikacje eksplorowane podczas obozów klubowych. Naszą dodatkową działalnością były akcje humanitarne (ratownicze), po które zwracała się ówczesna Milicja w związku z podwodnymi poszukiwaniami zaginionych osób (uczestniczyłem w wielu, ale nie o tym ta opowieść). W tamtych czasach niewiele klubów dysponowało odpowiednią ilością sprzętu, czytaj aparatów P-21 i P-31 "Mors", czy PR-27 "Kajman".
Zestaw trzybutlowy na sprężone powietrze P-31 tzw."Szafa" z automatem oddechowym, dwustopniowy o stopniach połączonych, "MORS" . Aparaty typu Mors był produkowany w latach 1960 - 1969 w Zakładach Mechaniki Precyzyjnej w Gdańsku. Ze zbiorów Muzeum Nurkowania w Warszawie fot. Marek Strzelichowski
Nie było też wątpliwości, że „najbogatszymi” Klubami były kluby LOK-owskie z racji doposażania ich przez wojsko. Kluby te, oprócz swojej działalności, zajmowały się, tzw. PTW - czyli przeszkoleniem taktyczno-wojskowym przyszłych nurków militarnych i z racji tych zadań przydzielano im sprzęt.
Naszym, ulubionym dniem w tamtym okresie był czwartek. A czemuż to? Dlatego, że w tym dniu odbywały się spotkania klubowe. Pewnie nie wszyscy wiecie, ale wtedy kurs na płetwonurka trwał co najmniej rok i obowiązkowo kończył się obozem klubowym po którym uzyskiwało się swoją upragnioną „gwiazdkę”. Miałem przyjemność należeć do klubu, który szkolił w dwóch organizacjach LOK I PTTK. Wracając do spotkań czwartkowych, w każdy z tych dni dostawialiśmy dużo wiedzy na temat nurkowania, zapraszaliśmy ludzi, którzy ciekawie opowiadali o swoich wyprawach, przygodach i penetracjach podwodnego świata. Nie raz siedziałem z wypiekami na twarzy i słuchałem o rafach koralowych i bajkowym świecie podwodnym lub o pracy w Muzeum Morskim (sam brałem w niej udział na zaproszenie Lecha Nowicza), to znowu o projekcie Antka Dębskiego i możliwości zanurzenia się w batyskafie (podwodnej bazie nurkowej) Geonur II, czy opowieści typu: jak wybrać się „polewaczką” do Akaby. Planowaliśmy również wyprawy na kolejne wakacje. Atmosfera z tamtych lat w klubie – to jedna, wielka rodzina bez zawiści, zazdrości i knowań. Na jednym z takich spotkań nasz kolega Tadeusz Wiącek przedstawił i roztoczył przed nami wizję nurkowania w Twierdzy Srebrnogórskiej. Twierdził, że od lat jeździ tam z Harcerzami na obozy. Zaczął nam opowiadać legendy o skarbach ukrytych w forcie, min. o prawdopodobnie ukrytej Bursztynowej Komnacie. Tak zarażeni rozpoczęliśmy przygotowania do wyprawy, która miała zweryfikować te i inne legendy. Każdy z nas zajął się czymś innym, jedni aprowizacją, inni sprzętem, a jeszcze inni zgłębiali tajniki historii Twierdzy. Przypomnę z redakcyjnego obowiązku, jakim miejscem jest Twierdza Srebrnogórska.
Twierdza Srebrna Gόra jest unikatowym obiektem w skali dziedzictwa kulturowego Europy i jedną z najważniejszych atrakcji Dolnego Śląska. W chwili powstania (1765-1777) należała do najnowocześniejszych tego typu fortyfikacji w Europie
Twierdzę Srebrnogórską zbudowano w XVIII w. według projektu włoskiego inżyniera Ludwika Wilhelma Regelera, zmodyfikowanego przez samego króla Fryderyka Wielkiego, w celu ochrony zdobytego przez Prusy (w 1740 r.) Śląska. Pod budowę fortyfikacji wybrano dwa górujące nad Przełęczą Srebrną (586 m n.p.m.) wzniesienia: Forteczną (Warowną) Górę (686 m n.p.m.) oraz Ostróg (627 m n.p.m.). Twierdza składa się z sześciu fortów. Budowa całego kompleksu przy pomocy 4.000-4.500 robotników trwała 12 lat (1765-1777), a jej koszt wyniósł 1 668 000 talarów (w tym 70 000 przekazane jako „ofiara" Ślązaków). Finansowanie budowy zapewnił, ściągany na Śląsku, specjalny podatek zwany przez miejscowych dopustem srebrnogórskim. Zakładano istnienie w tym miejscu garnizonu liczącego według różnych źródeł od 2,5 do 3,5 tys. żołnierzy.
Twierdza składa się z sześciu fortów i kilku bastionów. Główny jej trzon tworzy zespół bastionów z donżonem w środku. Obiekt ten posiadał 151 pomieszczeń fortecznych (kazamat) rozmieszczonych na trzech kondygnacjach. Do pięciopoziomowych kazamat prowadzi osiem bram, w sieni znajdują się wydrążone stanowiska strzeleckie. Ogromne magazyny, studnia, zbrojownia, kaplica, więzienie, szpital, piekarnia, browar, warsztaty rzemieślnicze i prochownia czyniły fort całkowicie samodzielnym i samowystarczalnym - nagromadzone zapasy miały wystarczyć na 3-5 miesięcy oblężenia. W jego wnętrzu mieściło się 3756 żołnierzy, olbrzymie zapasy amunicji, opału i żywności. Do obrony służyły 264 działa i moździerze. W obrębie twierdzy wydrążono 9 studni, z których najgłębsze znajdowały się na terenie Fortu Ostróg (84 m) i donżonu (70 m). Donżon - największy w Europie - składa się z 4 bastionów wieżowych o średnicy 60 m i murach 12-metrowej grubości każdy.
Plan głównej części Twierdzy Srebrnogórskiej - Fortu Donżon.
1. Fort Rogowy, 2. Esplanada, 3. Bastion Górny, 4. Bastion Nowomiejski, 5. Bastion Kleszczowy, 6. Kawaler, 7. Rawelin Gwiaździsty, 8. Donżon, 9. Bastion Miejski, 10.Bastion Dolny
Gorączkowe przygotowania trwały od jesieni 1983 roku. Do uzgodnień było dużo tematów: zezwolenie na nurkowanie w studniach i przebywanie na terenie fortu (znaczną pomoc wykazały władze Miasta Srebrna Góra, które połączyły przyjemne z pożytecznym i poprosiły nas o wyjęcie urwanej pompy w Donżonie), transport, sprawy biwakowe, alpinistyczne. Głównym koordynatorem tych działań był ówczesny Prezes Beskidzkiego Klubu Działalności Podwodnej „Topik” Marek Strzelichowski.
Wszystkie zmagania organizacyjno - techniczne trwały, bez mała, 6 miesięcy. Dobiegła wreszcie godzina „W”. Spakowaliśmy cały ekwipunek, czyli sprzęt nurkowy, biwakowy, jedzenie, itp. (przez dwa tygodnie musieliśmy być samowystarczalni). Cały załadunek na otrzymanego na tą wyprawę z LOK-u Stara 266 odbywał się w naszej bazie w Międzybrodziu Bialskim. Dało się wyraźnie odczuć podniecenie - przecież mieliśmy znaleźć ukryte wejścia do dolnych części fortyfikacji, gdzie na pewno czekają na nas skarby.
Parę dni wcześniej, kupiłem od kolegi mój pierwszy samochód, a była nim Zastawa 650. Jeszcze do godzin nocnych przygotowywano mi auto tak, abym mógł bezpiecznie dojechać na obóz. Szczęśliwy ze względu na posiadany pojazd zaprosiłem Prezesa i Krzyśka zwanego „Paskudą” do wspólnej podróży w kierunku twierdzy. Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się po drodze. Pierwsze zniknęły hamulce, dalej zaczęła gotować się woda w chłodnicy, a na koniec pozostał mi tylko 3 i 4 bieg. Myślę, że nie muszę opisywać, jak wyglądała jazda zdezelowanym samochodem. Po dotarciu na miejsce Wojtek (zawodowy kierowca ze Stara 266) oglądnął „moje cudo” i postawił diagnozę - zapowietrzone hamulce, przegnita rurka od linki sprzęgła, która wpadła do karoserii i zbutwiała rura od chłodnicy - „zajefajnie”. Cudem było szczęśliwe przybycie do celu podróży. Kolega Wojtek, który nie nurkował naprawiał moje auto przez 2 tygodnie Obozu.
Wracając do głównego wątku – na miejscu obozowiska (Lazaret) zrobiliśmy szybki rekonesans okolicy i na zakończenie dnia zorganizowaliśmy ognisko. To, co ważne miało zacząć się rano. Chcąc nie chcąc, zaczęliśmy od zwiedzania całego kompleksu fortyfikacji, aby wybrać co najmniej 2 studnie do penetracji. Sprawa, wbrew pozorom, wcale nie była prosta. Wybór padł na studnie w Donżonie (główna studnia - Legenda o talarze Fryderyka Wielkiego). Gdy wybudowano ogromną twierdzę górską na wzniesieniach Srebrnej Góry z rozkazu Fryderyka Wielkiego, trzeba było zaopatrzyć ją w wodę. W tym celu, na poszczególnych bastionach i fortach zostało wykopanych siedem studni. Najgłębsza z nich mierzy 84 metry. Drążenie owych studni okazało się niezwykle kosztowne, gdyż musiano je wykonać w bardzo twardej skale gnejsowej. Legenda głosi, że najważniejsza studnia wydrążona na Donżonie, miała być najdroższą ze wszystkich srebrnogórskich studni, a koszt jej budowy miał wynieść równo 999 999 talarów. Gdy król się o tym dowiedział, podszedł do studni, wyciągnął z kieszeni jednego talara i dla równego rachunku wrzucił go do studni. Moneta prawdopodobnie spoczywa na dnie studni do dnia dzisiejszego (opracowano na podstawie: T. Przerwa „ Opowieści srebrnogórskie”).
Na początku należało przygotować teren. W tym celu musieliśmy odnaleźć pod ziemią szyb wentylacyjny umieszczony nad studnią. Umieściliśmy nad nią trójnóg do przygotowania stanowiska alpinistycznego oraz elektrycznej wciągarki. W tym czasie, pozostali uczestnicy przygotowywali i porządkowali dojście do studni w kazamatach. Szczęśliwie dla nas w studniach umieszczone były ujęcia wody i tym sposobem mieliśmy prąd do oświetlenia miejsca akcji, gdzie zamontowaliśmy lampę uliczną i wciągarkę elektryczną. Na czas nurkowań, przed Fortem, czekała karetka pogotowia. Jak na tamten czas wszystko mieliśmy perfekcyjnie przygotowane.
Problem penetracji był o tyle skomplikowany, że lustro wody w jednej ze studni było na głębokości 10 m od góry, a w donżonie 20 m, więc jak i do jednej, tak i do drugiej musieliśmy przygotować zjazd alpinistyczny oraz stanowiska nad lustrem wody na którym miał czekał płetwonurek - ratownik.
Zajęło nam to kilka dni. Gdy oceniliśmy, że jesteśmy gotowi i wszystko zostało sprawdzone rozpoczęła się druga faza, czyli przygotowania do nurkowania. Temperatura wody między 4-6 C sugerowała, że nie będzie zbyt ciepło. Dysponowaliśmy sprzętem z tamtego okresu, czyli P-21,31 Mors, PR-27 Kajman, hełm Leszka Nowicza z łącznością, PW-2 (skafander) oraz skafandry piankowe. W każdej ze studni były, tzw. żygacze, czyli odwodnienia poszczególnych poziomów. Licząc je, mogliśmy określić, ile poziomów liczy fort.
Z niemałym zniecierpliwieniem rozpocząłem przygotowania do nurkowania. Z dziesięć razy sprawdzałem sprzęt i utrwalałem w głowie plan nurkowania itd. Wreszcie Marek wydał polecenie. W głowie przeplatały się różne myśli, co znajdziemy, co będzie na dnie itd. Zapakowałem się w moją piankę, zabrałem nóż, głębokościomierz, sprzęt ABC, szelki asekuracyjne i tak przygotowany staję w pobliżu studni. Wtedy, w swoje ręce zabrali mnie koledzy alpiniści – posadzili na ławkę bosmańską, zamocowali „sznurki” i tak opatrzony zostałem opuszczony do studni. Jazda studnią nie trwała długo i szybko dotarłem na platformę znajdującą się nad samą wodą. Tam przesiadłem się, założyłem zestaw Kajman, zabrałem latarki i do wody, która okazała się przeraźliwie zimna. Poczekałem na partnera i jazda na dół. Do około dwóch trzecich studnia była murowana z cegieł, a dalsza część była drążona w skale.
Widoczność mieliśmy rewelacyjną. Opadaliśmy dość szybko. Skarby – skarby – myśl, która kołatała w głowie. Aż tu nagle wyłoniło się dno ! (ok 35 m) A skarby ? Wylądowaliśmy na kupie cegieł. Oglądaliśmy dno centymetr po centymetrze, cegła za cegłą, próbowaliśmy nawet parę odkopać, ale tam też znajdowaliśmy cegły i żadnego skarbu. Jakież było nasze rozczarowanie. Cały misterny plan zdobycia skarbu legł w gruzach. Rozpoczęliśmy wynurzenie. Na Głębokości ok 30 metrów zauważyliśmy wyjście do bocznego korytarza, zapamiętując ten szczegół wynurzyliśmy się na powierzchnię. Oczywiście, nikt wtedy nie słyszał o przystanku bezpieczeństwa. Na górze zasypano nas pytaniami: "no i co, no i co – mówcie !" Chciało się użyć odczepnego wulgaryzmu, bo przecież nie mieliśmy żadnych rewelacyjnych informacji, ale rozumiejąc ciekawość reszty ekipy opowiedzieliśmy, co znajdowało się w rzeczywistości na dnie studni. Ta wiadomość przygnębiła wszystkich. Pozostałe pary zanurkowały wyłącznie sztuka dla sztuki i tak zakończyła się penetracja pierwszej studni.
W trakcie wieczornych rozmów, analizie naszych nurkowań i przemyśleń doszliśmy do wniosku, że przyczyną dużej ilości cegieł na dnie studni mogły być wizyty wielu osób przeszukujących tereny fortu. My, oczywiście, też chcieliśmy to sprawdzić i z powierzchni rzuciliśmy cegłę. Ku naszemu zdziwieniu i zachwyceniu lecąca w dół studni cegła wydawała specyficzny gwizd, a odbijające się echo potęgowało dźwięk zetknięcia się cegły z wodą. Niezapomniany efekt akustyczny.
Stwierdziliśmy, że w drugiej studni będzie raczej czysto, gdyż dostęp do niej był zdecydowanie utrudniony, a i kazamaty ze studnią były zamykane na drzwi z kłódką. Tak podbudowani przygotowaliśmy eksplorację studni w Donżonie. Mając doświadczenie organizacyjne z pierwszej studni znacznie szybciej uporaliśmy się z założeniem stanowiska i przygotowaniem sprzętu do nurkowania. Kolejnego dnia, zwarci i gotowi, przystąpiliśmy do nurkowania. Tym razem, zmieniliśmy kolejność zanurzenia i jako pierwszy zanurkował Zbyszek Byrski w skafandrze PW-2 i hełmie oraz aparacie oddechowym P-31 „Mors” (Szafa, ze względu na 3 butle ośmiolitrowe w zestawie). Zbyszek, tak jak wszyscy uczestnicy eksploracji, był „podjarany” chęcią znalezieniem skarbów.
W kazamacie nastała cisza. Wszyscy chcieli słyszeć przez radio, co napotkał po drodze i na dnie.
Zbyszek przekazał nam, że „wizura” jest super i rozpoczął nurkowanie. Jak wspominałem wcześniej, zjazd był na ok. 20m, a do dna, z naszego pomiaru, miało być ok. 50m. Przejąłem „kierownictwo” na powierzchni. Jeden z kolegów - Marek musiał nas opuścić, gdyż „wzywało” go szkolenie w Jastarni.
Po chwili zaczęły się meldunki od nurkującego Zbyszka o widoczności, o temperaturze, o żygaczach. Słuchaliśmy tego mimowolnie, ale cały czas czekaliśmy na najważniejszą wiadomość, co znalazł na dnie ?!!!
Nagle, wszystkich zelektryzowała informacja z dna: „poczekajcie coś mam….O kurde ! Jakieś drzewce ….Poczekajcie odkopię. Mamy halabardę, i drugą, i trzecią….”. Radość płynęła z dna. Zbyszek opisywał: „pięknie kuta, ręcznie robiona, trochę przyrdzewiała, ale super”. My, na zewnątrz, podpaleni komenderowaliśmy: „podwiązuj je do liny i wyciągamy”. Paru naszych „osiłków” dorwało się do liny i zaczęło wyciągać ustrojstwo, które trochę ważyło. Wszyscy zawiśli nad studnią, aby jak najszybciej zobaczyć eksponaty. Rozważaliśmy, co jeszcze możemy wydobyć? Może talar Fryderyka?.
Nagle, w kazamatach rozległ się rozdzierający ciszę śmiech. Okazało się, że pięknie opisane pod wodą halabardy to zwykłe (choć dębowe) drzewce z zamocowanym do końca metalowym hakiem, służącym swego czasu wojskom radzieckim do rozwijania linii łączności telefonicznej i podpierania ich, właśnie takimi tyczkami. Wojska stacjonowały przez ok. 8 lat w tym rejonie, min. w opisywanej twierdzy. Niestety, czego tam szukali i co znaleźli, pewnie nigdy nie dowiemy się.
Podwodny opis „skarbu”, w wykonaniu Zbyszka, był klasycznym przykładem narkozy azotowej.
Po wynurzeniu, ku uciesze wszystkich, został mianowany głównym halabardnikiem naszego obozu i na jakiś czas załapał ksywkę „halabardnik”. Oczywiście, przy wieczornym ognisku nie było końca naszych żartów. W trakcie biesiady stwierdziliśmy również, że należy tu wrócić i podjąć się przeglądu i eksploracji podwodnego kanału ze studni, która była jako pierwsza penetrowana.
Końcówkę obozu przeznaczyliśmy na eksplorację pobliskiej kopalni srebra i pływanie w niedalekim jeziorku.
Po kilku latach wróciliśmy do dawnego projektu i z Jerzym Owsiakiem, TVP2 oraz Grupą Ratownictwa Specjalnego PCK zorganizowaliśmy wyprawę do Fortów, ale to już temat kolejnej opowieści.
W składzie obozowej ekipy byli:
Kadra instruktorska:
Krystyna Paw – Strzelichowska
Marek Strzelichowski
Zbigniew Byrski
Mirosław Kierepka
Uczestnicy (Kolejność przypadkowa):
Wiktoria B., Halina Z., Urszula P., Iwona S., Tadek W., Krzysiek W., Olek W., Mariusz Ś., Marek P., Bogdan S., Piotr G., Darek P., Piotr B., Bogusław B., Irek R., Sławek N., Adam W., dwóch Jacków W.
Autor: Mirek Kierepka
Zdjęcia: Mirek Kierepka, Marek Strzelichowski, Wikipedia
Mirosław Kierepka - pierwszy stopień nurkowy uzyskał w 1976 roku, instruktor płetwonurkowania od 1980 roku. Od ponad 35 lat związany z nurkowaniem rekreacyjnym i zawodowym ( Prace Podwodne). Posiadacz najwyższych uprawnień instruktorski w federacji CMAS. Animator wielu wypraw, akcji i wydarzeń nurkowych.
Korekta/fotoedycja: Paweł Laskowski