Wrak "Wilhelm Gustloff" to prawdopodobnie miejsce największej katastrofy morskiej w dziejach ludzkości. W 1994 roku, Polska uznała wrak za mogiłę wojenną, w związku z czym nurkowanie na tej pozycji jest obecnie zakazane dla płetwonurków wrakowych wypływających z polskich portów. Wielu czytelnikom Nurkowej Polski, udało się zobaczyć pokiereszowany wrak niemieckiego transportowca wojennego i poczuć grozę tego miejsca. Portal Nurkowa Polska postanowił dokładnie, w kilku artykułach, przedstawić historię wraku m/s „Wilhelm Gustloff” - zalegającego 19,6 mil morskich od polskiego wybrzeża na wysokości latarni morskiej Stilo koło Łeby.
Badanie wielkiego wraku m/s "Wilhelm Gustloff" w pobliżu Ławicy Słupskiej.
m/s "Wilhelm Gustloff" - duma nazistowskiej propagandy. Był to pierwszy wycieczkowiec wybudowany specjalnie dla nazistowskiej organizacji Kraft durch Freude (Siła przez Radość) - KdF, która zajmowała się organizowaniem imprez turystycznych i sportowych w III Rzeszy. Fenomen statku polegał na tym, że kajuty były bezklasowe. Każda była wykończona w tym samym standardzie. Statek miał zapewnić niezapomniane wakacje wyselekcjonowanym przez hitlerowską partie Niemcom. Program rejsu był podporządkowany hitlerowskiej propagandzie. Do wybuchu wojny MS Wilhelm Gustloff odbył prawie pięćdziesiąt rejsów wycieczkowych, głównie po Morzu Śródziemnym i Północnym. Łącznie na pokładzie gościł ponad 65 tysięcy pasażerów. Obraz wycieczkowca m/s "Wilhelm Gustloff", z czasów przedwojennej świetności KdF- u, zdobi siedzibę Gdańskiego Klubu Płetwonurków "Rekin". fot. archiwum GKP "Rekin"
Pierwotnym, zakładanym terminem rozpoczęcia wyprawy był dni 5-6 lipca 1973 roku. Moment ten był trzykrotnie przekładany. Miało na to wpływ kilka okoliczności. Po pierwsze, Klub "Rekin", nie zakończył pełnego cyklu głębokich nurkowań treningowych płetwonurków. Nie dokonano także, praktycznego sprawdzianu pod wodą w warunkach morskich - działania kabiny asekuracyjnej „Ania” i dekompresyjnej „Natalia”. Nie sprzyjała również aura. Pagoda panująca tego lata była kapryśna i sztormowa. Każde przesuniecie terminu, podgrzewało równocześnie w mediach, gorączkę poszukiwań skarbu na wraku „Wilhelma Gustloffa”. Fantazje redaktorskie podsycały emocję w prasie. Podawane informację całkowicie wymknęły się z pod merytorycznej kontroli Klubu „Rekin”. Nie było to absolutnie po myśli dyrekcji Urzędu Morskiego. Urzędnicy instytucji państwowych zawsze unikali dociekliwości dziennikarskiej. GUM, chciał oficjalnie uchodzić tylko za organizatora inwentaryzacji przeszkód podwodnych. Nie chciał, aby w żaden sposób, wyszło na jaw, zainteresowania instytucji rządowych PRL-u, ewentualną, cenną zawartością pomieszczeń zatopionego hitlerowskiego transportowca.
Dwa wycinki z polskiej prasy. Pierwszy został zamieszczony w popołudniówce "Wieczór Wybrzeża" w dniu 26 czerwca 1973 roku. To jeden z wielu przykładów, jak prasa "rozpala" opinię publiczną podwodnymi poszukiwaniami Bursztynowej Komnaty. "Wieczór Wybrzeża" oficjalnie objął patronat medialny nad wyprawą na wrak. Drugi artykuł ukazał się w dniu 27 lipca 1973 roku w "Sztandarze Młodych", organie prasowy Związku Młodzieży Polskiej (ZMP). "Sztandar" jako jedyna gazeta zasygnalizowała trudny moment w organizacji ekspedycji nurkowej. fot. archiwum GKP "Rekin"
Dzień 26 lipca 1973 roku był moment kryzysowy dla cywilnej ekspedycji płetwonurków. Gdański Urząd Morski nawet podjął próbę wycofać się z przedsięwzięcia. Jak donosiła gazeta „Sztandar Młodych”, w artykule z dnia 27 lipca 1973 roku – „Ważą się losy wyprawy Rekina”. W siedzibie Urzędu Morskiego, dzień wcześniej, odbyła się narada. Na zebraniu z udziałem pracowników PRO, Instytutu Medycyny Morskiej i kierownictwa GUM-u miała zapaść ostateczna decyzja, o tym czy umiejętności płetwonurków „Rekina”, sprzęt i urządzania asekuracyjne pozwalają na bezpieczną eksplorację wraku na głębokości 60 metrów. Na zebraniu ostatecznie postanowiono zrealizować inwentaryzację Gustloffa wraz z klubowiczami „Rekina”. Nie odważono się na odwołanie wielkiej ekspedycji z cywilnymi płetwonurkami. Badanie „przeszkody dennej numer 73” dostało nieodwołalnie zielone światło, o czym wkrótce z ulgą donosiły liczne media.
Czerwona boję nawigacyjną ustawiono 1 sierpnia 1973 roku nad wrakiem Wilhelma Gustloffa. Stanęła około 20 mil morskich od najbliższego brzegu. Na horyzoncie w tym miejscu panuje tylko bezmiar morza. Oddalenie od brzegu czyni to miejsce mocno wrażliwe na warunki atmosferyczne. fot. Michał H. Rybicki
Pierwszym etapem badań było wysłanie z Gdyni statku hydrograficznego GUM-u - "Koziorożec" , który w dniu 1 sierpnia samodzielnie postawił boję nawigacyjna na pozycji wraku Gustloffa. Na 10 dni dla żeglugi zamknięto, decyzją administracyjną Urzędu Morskiego, akwen w okolicy „przeszkody dennej numer 73”.
Cztery dni później, przekazano „Rekinowi” pismo H-81224/14/73 z listą szczegółów technicznych wraku interesujących Urząd Morski. Odpowiedzi na te pytania, powinno było zawierć sprawozdanie powykonawcze sporządzone przez Koło Badań Podwodnych „Rekin”. Urząd Morski miał je otrzymać w 14 dni po wyprawie. Umowa zawierała też dodatkowy zapis:
….”Jednocześnie zaznacza się, że wszelkie przedmioty, bez względu na wielkość i wartość wydobyte z dna stanowią własność skarbu państwa i muszą być natychmiast po wyjściu nurka z wody zgłoszone i przekazane do depozytu kierownika akcji”…( pisownia oryginalna ).
Załadunek kabin podwodnych na pokład flagowego statku wyprawy m/s "Konstelacja". Statek hydrograficzny GUM, zbudowany został w 1955 roku w Stoczni Północnej w Gdańsku. Jednostka eksploatowana głównie przy obsłudze pływającego oznakowania nawigacyjnego. W 1973 roku była statkiem flagowym wyprawy. fot. Michał H. Rybicki
Początek wyprawy miał miejsce w Gdyni. Kabina dekompresyjna "Natalia" trafia na pokład "Konstelacji". Domek podwodny "Natalia" miał zawisnąć na 6-5 metrów pod lustrem wody. Była konstrukcją zaprojektowana i zbudowaną przez Klubu "Rekin". Miała trzykrotnie większa wyporność od domku "Ania". Wymagała do zanurzenia sześciu ton balastu. fot. Michał H. Rybicki
Cała ekspedycja "Rekina" na Gustloffa odbywała się w sumie, aż w trzech rundach. W badanych podwodnych wraku wycieczkowca KdF-u wzięło udział w łącznie 27 wolontariuszy. W tym 21 z Naukowego Koła Badań Podwodnych „Rekin”, 1 z Akademickiego Klubu Płetwonurków PTTK „Ciernik”, 1 z Gdańskiego Klubu Płetwonurków Posejdon, 2 płetwonurków z Gdańskie Stoczni Remontowej i 2 przedstawicieli z Komisji Turystyki Podwodnej ZG PTTK. Armada nurkowa , na którą zabrano kilkadziesiąt osób, składała się z trzech statków, dwóch GUM-u: „Konstelacja” i „Kontroler 1” oraz statku nurkowego PRO - „Czapla”.
Pierwszy nieudany "szturm" na wrak płetwonurków "Rekina", miał miejsce 7 sierpnia 1973 roku. W pierwszym wypłynięciu, do wraku dotarli tylko dwaj nurkowie klasyczni PRO. Załamanie pogody zmusiło armadę GUM-u do ucieczki z morza. Już po obiedzie Bałtyk się rozhuśtał i fale poczęły wchodzić na pokład "Konstelacji". O nurkowaniu nie było mowy. W nocy zerwał się regularny sztorm. Wyprawa obrała powrotny kurs na port w Gdyni po zerwaniu w nocy statku z boi nawigacyjnej. fot. Michał H. Rybicki
Do pierwszego wyjścia z gdyńskiego portu doszło popołudniu 6 sierpnia 1973 roku. Rano, w dniu 7 sierpnia, do wody zeszło tylko dwóch nurków klasycznych z statku „Czapla”, aby sprawdzić posadowienie 6 tonowego, wykonanego z betonu, obciążenia boi nawigacyjnej. Wynikł problem wymagający podwodnej interwencji. Betonowa kotwa stanęła na pochyłym pokładzie Gustloffa. Grożąc w każdej chwili przemieszczeniem i stanowiła realne niebezpieczeństwo dla ludzi przebywających pod wodą. Przesuniecie na nowe miejsce betonowego bloku trwało do pory obiadowej. W tym czasie Bronisław Sadowy wydał polecenie zakazu wchodzenia płetwonurkom cywilnym do wody. Po obiedzie nastąpiło raptowne pogorszenie pogody. Zaczął wiać silny wiatr uniemożliwiający nurkowanie. W nocy przerodził się w sztorm, zmuszając całą wyprawę do powrotu do Gdyni. Na poprawę pogody armada czekała w porcie trzy dni.
Poprawa pogody nastąpiła 11 sierpnia. Lato powoli się kończyło, a okres jesiennych sztormów się zbliżał. Po wielu przeciwnościach, Neptun okazał się być łaskawy dla "Rekinów". Metrolodzy zapowiadali kilka dni, bezwietrznej, wyżowej pogody. Armada GUM-u, z płetwonurkami na pokładach, ponownie ruszyła z Gdyni. fot. Michał H. Rybicki
W dniu 11 sierpnia 1973 roku wypłynięto ponownie na pozycję w okolicach Ławicy Słupskiej. Synoptycy zapowiadali tydzień upalnej, bezwietrznej pogody. Los począł sprzyjać ekipie „Rekina”. Pobudkę grupy płetwonurków zarządzono na 3:30 rano - 12 sierpnia. Chciano wykorzystać maksymalnie czas pobytu na morzu na nurkowania na wraku. Już pierwsze zejście pod wodę okazało się sensacyjne. Kadłub spoczywał w trzech częściach, według wskazań głębokościomierzy, na głębokości maksymalnej tylko rzędu 43-45 metrów! Osiadł na twardym, jasnym, piaszczystym dnie. Woda miała 10–15 metrów przezroczystości, a światło słoneczne docierało do dna. Jasne podłoże potęgowała wrażenie mniejszej głębokości, niż była w rzeczywistości. Stalowa konstrukcja był słaba porośnięta omułkami, w wielu miejscach dało się zauważyć jeszcze białą i szarą farbę na burtach kolosa. Prąd był minimalny. Brak było śladu po mitycznych, wysokich „wodorostach”, które miała ogromnie utrudniać dostęp do wraku. Fikcyjny informacje z 1956 roku, opowiadane przez zawodowych nurków klasycznych - okazały się „bujdą na resorach”. Wiadomości od pierwszej trójki płetwonurków z "Rekina" nie miały pokrycia w relacjach Bronisława Sadowego. Nic, a nic, się nie zgadzało, co przeogromnie ucieszyło ekipę cywilnych płetwonurków. Duża przezroczystość wody, jak na warunki bałtyckie, pozwalała na pełną ocenę ogromu konstrukcji zatopionego transportowca. Każdy z uczestników wprawy wspomina o szoku doznanym na pierwszym nurkowaniu, jaki na nim spowodował - ogrom rozmiarów Wilhelma Gustloffa.
Po nurkowaniu rozpoznawczym pierwszej trójki "Rekinów" przystąpiono do montażu domku podwodnego "Ania". Wykorzystano bom przeładunkowy "Konstelacji" o udźwigu 5 ton. fot. Michał H. Rybicki
"Ania" powędrowała 25 metrów pod powierzchnię wody. Pełniła rolę kapsuły ratowniczej i centrum łączności. Była ważny ogniwem w procedurach ratowniczych. Najbardziej autorowi spodobała się informacja, o obecność na wyposażeniu "Ani", w roli medykamentu, między innymi butelki koniaku. Nic niestety, nie wiadoma o losach tego lekarstwa w trakcie akcji wrakowej latem 1973 roku. fot. Michał H. Rybicki
Eksploracje wraku rozpoczęto od ustawienia tylko jednej podwodnej kabiny. Na głębokości około 25 metrów zakotwiczona komorę asekuracyjną „Anię”. W niej były dodatkowe 40 litrowe butle z zapasem powietrzem, był też zawieszony mikrofon-głośnik, dzięki któremu można było się kontaktować ze statkami na powierzchni. W komorze, w której oczywiście było cały czas świeże powietrze podawane niskociśnieniowy kompresorem z powierzchni oraz zapasowe aparaty nurkowe. W przypadku problemu z zapasem sprężonego powietrza, czy awarii automatu oddechowego było to miejsce, gdzie spokojnie można było rozwiązać problem. Kabina „Ania” służyła między innymi do zmiany filmu w aparatach fotograficznych. W jej wnętrzu, w pozycji stojącej mieściło się 3-4 płetwonurków. Poprowadzone z „Ani” były trzy oznaczone poręczówki - na dziób, śródokręcie i rufę. Na pokładzie „Konstelacji” cały czas dyżurowała osoba mająca kontakt głosowy z „Ania”. Każde zejście trójki płetwonurków na wraku zaczynała się i kończyła złożeniem meldunku o losach grupy nurkowej. Była to jedna z procedur bezpieczeństwa, drobiazgowo przestrzegana na wyprawie.
Pierwsza "trójka" w składzie ekipy "Rekina". Od lewej Prezes "Rekina" Jerzy Janczukowicz - szef ekipy cywilnych płetwonurków. W środku, Stanisław Kaczorowski - "Stampy". Po prawej Michał Rybicki - "Rybol" - autor najbardziej znanego na świecie rysunku wraku transportowca "Wilhelm Gustloff" i wielu archiwalnych zdjęć z wyprawy w 1973 roku. To oni pierwsi dokonali zwiadu na wraku. fot. Michał H. Rybicki
Nurkowano w stałych, niezmiennych, trzy osobowych zespołach (W historii nurkowania, trzy osobowy zespół płetwonurków, lansowany był 35 lat później, jako rewolucyjny i awangardowy system asekuracji partnerskie DIR), która ze sobą nurkowała prze cały okres przygotowywań. Prowadzono zanurzenia na sprężonym powietrzu. Nurkowano w zestawach 2-3 butlowych produkcji krajowej. Wyprawa posiadała tylko dwie kamizelki wypornościowe typu „chomąto” oraz kilka jednowężowych zachodnich automatów oddechowych. Wszyscy nurkowali tylko w mokrych skafandrach o grubości 4-6 milimetrów! Maksymalnie czas denny wynosił 20 minut. Dekompresję wykonywano w oparciu o powietrzne tabele dekompresyjne oraz głębokościomierze i zegarki wodoszczelne, których w ilości 8 sztuk rozporządzała cała wypraw. Nie stosowano innych gazów oddechowych poza sprężonym powietrzem do dekompresji w toni. Koniec nurkowania dennego, zawsze kończył krótki raport składany przez telefon podwodny w kabinie „Ani”, tam też porównywano i kontrolowano szczegóły parametrów dekompresji, która kończyła każde nurkowanie.
Ten szkarłat na pokładzie, to suszące się, wywinięte na wewnętrzną stronę, skafandry nurkowe. W 1973 roku wszyscy płetwonurkowie na wyprawie używali wyłącznie mokrych skafandrów piankowych. O czym z dumą napisano w sprawozdaniu - ...." Poczynając od skafandrów piankowy o grubości 4 mm i 6 mm produkcji krajowej jak i zagranicznej".... Większość z 19 płetwonurków "wciągała na mydełko" mokre skafandry neoprenowe, polskiej producenta - firmy ZPG "Stomil" Grudziądz. Nikt z nurkujacych, we wspomnieniach, nie użalał się na zimno bałtyckiej toni. fot. Michał H. Rybicki
Zrezygnowano ostatecznie z montażu kabiny dekompresyjnej „Natalia”, z powodu na ograniczenia czasowe i trudności techniczne z umieszczeniem na dnie 6 ton żeliwnego balastu. Posiadano na tą ewentualność „plan B”. Na statku PRO „Czapla” dysponowano komorą dekompresyjną obsługiwaną profesjonalnie przez lekarza medycyny nurkowej dr S. Korzeniowskiego. W trakcje drugiego wypadu na wrak doszło do konieczności skorzystania z komory dekompresyjnej. U jednego z płetwonurków po nurkowaniu, stwierdzono lekkie objawy neurologiczne choroby dekompresyjnej, wymagały one leczenia hiperbarycznego na pokładzie „Czapli”. Skończyło się to dodatkowo przymusową wizytą w szpitalu, ale na szczęście obyło się bez większych komplikacji i konsekwencji dla zdrowia poszkodowanego płetwonurka.
Wspaniały rysunek wraku Wilhelma Gustloffa został sporządzony na zlecenie GUM we wrześniu w 1973 roku przez kolegę Michała Rybickiego. Lidera i uczestnika wyprawy badawczej. Został on dołączony do dokumentacji sporządzonej przez członków Klubu "Rekin". Szkic powstał na podstawie podwodnych obserwacji autora (około 7 godzin spędzonych na wraku) i relacji płetwonurków uczestniczących w wyprawie. Wizualizacja kolegi Michała Rybickiego bardzo dobrze oddaje wygląd zatopionego kolosa. Był to jedyny w historii dostępny powszechnie rysunek wraku, sporządzony przez osobę nurkująca osobiście na Gustloffie. Doczekał się wielu publikacji na świecie i był przerabiany później przez różnych innych grafików. Obecne relacje, dotyczące wyglądu wraku, odbiegają już od stanu z roku 1973. Gustloff systematycznie się rozpada. Morze Bałtyckie i ludzie powoli niszczą stalową strukturę wraku. rys. Michał H. Rybicki
Pierwsze dwa dni nurkowe polegały na zbieraniu danych niezbędnych do stworzenia dokumentacji powykonawczej. Mierzono, fotografowano i filmowano wrak. Nie udało się wykorzystać profesjonalnej kamery podwodnej Spiro-Thomson, pożyczonej ze Stoczni Remontowej, albowiem na statkach było brak źródła prądu o napięciu 110 V. Relacjami płetwonurków uczestniczących w tych badaniach, za każdym razem, były skrupulatnie spisywane „na gorąco” po powrocie na pokład. Dno w okolicach wraku było twarde i niemal płaskie, o lekkim, słabo dostrzegalnym nachyleniu. Średnia maksymalna głębokość podłoża wynosiła według pomiarów, różnymi głębokościomierzami płetwonurków, przeważnie 43 - 46 metrów. Z kolei najmniejsza odnotowana głębokość nad Gustloffem w 1973 roku, to około 24 metry na prawej burcie, w części dziobowej .
Tak wyglądały "profesjonalne" plany wraku, którymi posługiwali się płetwonurkowie z "Rekina" przy penetracji wnętrza wraku. Zostały on odnalezione w zasobach bibliotecznych Politechniki Gdańskiej. Plan generalny zamieszczono w "Magazynie Stowarzyszenia Inżynierów Niemieckich" (ZEITSCHRIFT DES VEREINES DEUTSCHER INGENIEURE), w artykule Ernsta Klindworta - Motorschiff „Wilhelm Gustloff“, wydanym 3 grudnia 1938 roku. fot. archiwum Paweł Laskowski
Pochylone burty, trzech oddzielonych od siebie części podwodnej konstrukcji, wystawały maksymalnie na wysokość około 15 do 20 metrów nad dno, w zależności od miejsca położenia. Przy czym, najniżej położoną sekcją – były rozbite i sprasowane śródokręcie, które w 1973 roku sterczało około 10 metrów nad piaszczyste podłoże. Zdemolowany kadłub, w środkowej część dawnego wycieczkowca, był przechylony na lewą burtę i przełamany w dwóch miejscach: na wysokości maszynowni oraz na wysokości mostka. Każda z części posiada inny kąt nachylenia zawarty w granicach od 45 do 60 stopni. Według wizualnej oceny ekipy „Rekina”, kąt nachylenia dziobu wynosi około 45 stopni, śródokręcia ok. 60 stopni, a pochył części rufowej ok. 30 stopni. Śródokręcie, stępka i lewa burta były, według raportu 'Rekina", dość głęboko zaryte w dno morskie. Dziób był prawie oderwany od śródokręcia. Nadbudówki śródokręcia były całkowicie zniszczone i trudne do identyfikacji przez płetwonurków. Obok nich leżą porozrzucane różnej wielkości fragmenty i części mostka, nadbudówki, komina i pogniecionych szalup.
Wprawa na wrak Wilhelma Gustloffa w lecie 1973 roku dostarczyła, pierwsze w historii, podwodne obrazy fotograficzne zatopionego transportowca. Czarno-białe i kolorowe fotografie były jedynymi zdjęciami byłego wycieczkowca KdF- u od 1945 roku. Do sprawozdania z inwentaryzacji dołączono cztery czarno-białe zdjęcia dokumentujące nazwę zatopionej jednostki. Fotografie nazwy pochodziły z dziobowej części sterburty. Kolega Wiesław Radecki, został sfotografowany na tle prawie jedno metrowych liter z nazwą wraku niemieckiego transportowca (na górnym zdjęciu). fot. archiwum Muzeum Nurkowania w Warszawie
W trakcie eksploracji napotkano parokrotnie na szczątki ludzkie. Sądząc po rozmiarach katastrofy liczba elementów kostnych była bardzo mała. Sporadycznie leżał we wnętrzu wraku oraz obok niego. Największe skupisko odkryto w krótki 7-8 metrowym długości zagłębieniu pod prawą śrubą okrętową, fragmenty ludzkich kości leżały na wierzchu niczym niezasypane, ani zamulone. Dostęp do wnętrza wraku i ładowni nie przedstawia żadnych trudności w przeciwieństwie do kabin, gdzie był on często ograniczony. Burty i pokład zastano obrośnięte muszlami maksymalnie na 5 centymetrów. Taki ogólny obraz wraku niemieckiego transportowca, w swoich relacjach, opisywali płetwonurkowie „Rekina” uczestniczący w inwentaryzacji wraku „Wilhelm Gustloff”, w sierpni 1973 roku.
Gdyby "Wilhelm Gustloff" osiadł na równej stępce, to jego dwa maszty wystawałyby nad powierzchnię morza. W trakcie tonięcia runął przedni maszt. Tylny, osadzony na słonecznym pokładzie przetrzymał katastrofę i prace podwodne radzieckich nurków. Ponieważ tkwił na zniszczonym kadłubie pod kątem 42 stopni, jego top znajdował się na głębokości 18-21 metrów (rożne wskazania głębokościomierzy płetwonurków) po lustrem wody. Odcięty od pokładu przez nurka PRO, spoczywa obecnie częściowo na szczątkach wraku. fot. archiwum Paweł Laskowski
W przedostatni dzień drugiego wypłynięcia na pozycję Gustloffa, 14 sierpnia 1973 roku, dokonano zniszczenia stojącego tylnego masztu na pokładzie słonecznym byłego wycieczkowca, który był najwyższym elementem podwodnej salowej konstrukcji. Stalowy maszt, kiedyś wznoszący się na 56 metrów nad stępką wycieczkowca. Według różnych pomiarów, sterczał pod kątem 45 stopni i sięgał 18-21 metrów pod powierzchnię morza. Gdański Urząd Morski postanowił zlikwidować maszt, który hipotetycznie miał stanowić zagrożenie dla wielkich tankowców mających wkrótce płynąć do Portu Północnego w Gdańsku oraz usprawiedliwiał potrzebę organizacji kosztownej ekspedycji z cywilnymi płetwonurkami. Maszt odstrzelił metodą wybuchową - nurek miner, bosman Glanc, klasyczny nurek z jednostki ratowniczej Marynarki Wojennej „Lech”. Ścięty u podstawy maszt, zwalił się on na lewą burtę, jego koniec wystaje poza obrys wraku po dzień dzisiejszy.
Każde kolejne nurkowania dostarczało nowej wiedzy na temat wraku. Rodziły się też kolejne pytania. Na zdjęciu, kolega Michał Rybicki ( w skafandrze piankowym), na gorąco, dzieli się wrażeniami z nurkowania wrakowego. Barwne wspomnienia członków "Rekina" można znaleźć na stronie - GKP "Rekin". fot. archiwum GKP "Rekin".
Rozdmuchana w prasie, radiu i telewizji - akcja poszukiwań przez nurków „Rekina” wymagała podjęcia próby penetracji wnętrza wraku Gustloffa. Oficjalnie płetwonurkowie mieli kategoryczny zakaz wpływania do wnętrz kolosa. Prezes Jerzy Janczukowicz, ze swoimi klubowymi koleżankami i kolegami, nie miał zamiaru przestrzegać tych ograniczeń. Po uporaniu się z badaniami wraku, płetwonurkowie w "ryzykancki" sposób zaczęli zapuszczać się w nieznane czeluści kadłuba. Do pomocy posiadali tylko słabe podwodne latarki na baterie. Nie stosowali żadnych metod poręczowania i zasad bezpieczeństwa wymaganych obecnie w nurkowaniach wrakowych. Tak nieumiejętne postępowanie przy penetracji wnętrza parę razy mogło doprowadzić do tragedii. Na usprawiedliwienie można dodać, że "Rekiny" byli bardzo doświadczonymi nurkami, z dużym stażem morskim, byli młodzi, wytrenowani o wspaniałej kondycji fizycznej i psychicznej. Byli zgranym, karnym, świetnie współpracującym ze sobą zespołem płetwonurków, a nie mozaiką przypadkowych indywidualistów.
Zrobione przez ekipę "Rekina", podwodne zdjęcia wraku Gustloffa, były przez blisko kolejne ćwierć wieku jedynymi podwodnymi obrazami niemieckiego transportowca. Dopiero w 1991 roku, po raz drugi, został sfotografowany wrak przez niemieckich płetwonurków. Na publikację i premierę tych podwodnych zdjęć, w przestrzeni publicznej, trzeba było poczekać wiele lat. fot. archiwum GKP "Rekin"
Przeszukania wraku zaczęto od „przednich ładowni”, czyli od magazynu bosmańskiego, umiejscowionego na samym dziobie statku oraz dwóch sąsiadujących ze sobą przednich pomieszczeń ładunkowych na dnie kadłuba. Służył one na wycieczkowcu Kdf-u do przewozu aprowizacji, między innymi ziemniaków i mąki oraz z do przechowywania bagażu podróżnych (pierwsza ładownia od dziobu). W nietkniętym katastrofą pomieszczeniu bosmańskim panował uderzający ład i porządek. Na pólkach stały jeszcze puszki z farbą, pędzle, szekle i liny. Nie zauważono żadnych innych cennych rzeczy. Z dwóch pozostałych ładowni pozostał tylko fragment jednego z dwóch pionowych włazów szybowych. Były to dwa biegnące, jeden za drugim, pionowo szyb załadunkowe, każdy o wymiarach 3 na 3 metry. Wiodły one w głąb wycieczkowca przez 4 pokłady. Prowadziły oddzielnie do rozległych pomieszczeń. Składy bagażowe i prowiantowe, projektanci wycieczkowca KDF-u, umieścili na dnie statku, pod linią wodną - na poziomie pokładu "E". Przednie ładownie rozharatał wybuch pierwszej torpedy, która trafiła transportowiec na ich wysokości. Resztę zniszczeń dokonało rozerwania kadłuba przez odłamujący się dziób niemieckiej jednostki, po uderzeniu o twarde dno. W tym miejscu nie było najmniejszego śladu, po jakichkolwiek tajemniczych skrzyniach czy jakiegokolwiek okruchach bursztynu. „Rekiny” przetrząsnęły pobieżnie pomieszczenia zrujnowanego mostka kapitańskiego. Przez pęknięcia i otwory okienne, wpływano wyrywkowo do górnych dwóch pięter nadbudówki. Na najwyższym pokładzie z mostkiem kapitańskim, znajdowały się pomieszczenia nawigacyjne, radiostacji oraz kajut mieszkalne kapitana i oficerów. Zaglądano również do pomieszczeń na niższym pokładzie - pokładzie słonecznym. Gdzie w czasach KDF-u był kiosk, hala sportowa i weranda nazywana też „ogrodem zimowym”, w której w czasie ostatniego rejsu przewożono rannych żołnierzy.
Uwieczniony dla potomnych, moment wnoszenia na na pokład przez płetwonurków, plafonu z brązu z przedniej sali wycieczkowca. Wydobycia oryginalnego przedmiotu dokonała pierwsza "trójka Rekina" z zapraszanymi gośćmi z Warszawy. Byli nimi dwaj znani nurkowie, przedstawiciele Komisji Turystyki Podwodnej ZG PTTK - koledzy Jerzy Macke i Andrzej Sroczyński. Kolega Andrzej Sroczyński wyśmienicie pamięta szczegóły tego nurkowania na Gustloffie. Było to rewanż za wypożyczoną na wyprawę francuską sprężarkę. Niestety, władze graniczne zezwoliły tylko na jedno nurkowanie, płetwonurkom ze stolicy. fot. archiwum GKP "Rekin"
Tajemniczy przedmiot, pod woda wzięty w pierwszej chwili za kasę pancerną, został szybko zidentyfikowany. Był to jeden z żyrandoli z Sali Przedniej lub Palarni (Vordere Halle / Rauchsalon) z pokładu dolnej promenady. Była to sala spotkań dla palących pasazerów ze 110 miejscami. Pomieszczenie te wyróżnia się tym, że było wyłożone ciemną boazerią z orzecha włoskiego i skórzanymi plafonami. Na przedniej ścianie sali wsiał portret wodza - Adolfa Hitlera, czuwającego nad pasażerami Wilhelma Gustloffa. fot. archiwum GKP "Rekin"
Plafoniery sufitowe w palarni Gustloffa były bardzo oryginalne. Kształtem przypominały sześciany. Konstrukcja ram była wykonana ze stopu brązu ze ściankami z tafli szkła. We wnętrzu, kinkiety miały kiedyś pergaminowe klosze. Obecnie, jeden z 9 ocalałych brązowych żyrandoli z Wilhelma Gustloffa znajduje się w siedzibie Gdańskiego Klubu Płetwonurków w Gdańku-Oliwie. fot. archiwum GKP "Rekin"
Na pokład „Konstelacji” wraz z płetwonurkami pojawiała się drobne przedmioty wydobyte z wraku. Wśród nich było topowe światło z tylnego masztu, zdobiony dzbanuszek z jedwabnymi chustami, mosiężny celownik optyczny kompasu oraz jeden z 9 sześcienny żyrandol wykonanych z brązu i szkła. Wszystkie wydobyte z rokuwraku w sierpniu 1973 roku przedmioty stały się własnością skarbu państw, którymi władał Gdański Urząd Morski. Klub Płetwonurków „Rekin” wystąpił pisemnie z wnioskiem do GUM-u przekazanie wydobytych przedmiotów klubowi. W piśmie PR.2-81277/5/73 z dnia 28 sierpnia 1973 roku, urząd wyraził zgodę na zatrzymanie przez Naukowe Koło Badań Podwodnych "Rekin" eksponatów wydobytych z wraku, jako pamiątki, po przeprowadzonych wspólnych badaniach na Bałtyku latem 1973 roku.
Topowa latarnia zdjęta z tylnego masztu, który został ścięty podwodnym wybuchem w sierpniu 1973 roku. fot. Michał H. Rybicki
Mosiężny celownik optyczny kompasu wydobyty w 1973 roku. Służył do ustalania kierunku płynięcia statku. został prawdopodobnie znaleziony na piaszczystym dnie w pobliżu sterówki. fot. archiwum GKP "Rekin"
Jedną ze zdobyczy płetwonurków był ozdobny dzbanuszek, prawdopodobnie srebrny. Aleksandra Christa, jako że miałam najmniejsza dłoń, wyciągnęła z wnętrza jedwabne chustki. Chusty były szare, całkowicie wyblakłe. Tajemniczy dzbanuszek wyciągną kolega Gienek Andrulewicz ze zniszczonej sterówki. Po latach, Jerzy Janczukowicz przekazał ten przedmiot pewnej pani, która na „Gustloffie” straciła mamę i siostry. fot. Michał H. Rybicki
W dniach 12-15 sierpnia 1973 roku na pozycji przeszkody wodnej nr 73 panowała flauta, o na brzegu panowała burza, ale medialna. Spirala zainteresowania podwodną wyprawą „Rekina” szybko się rozkręcała. „Bursztynowa Komnata”, wrak Gustloffa oraz płetwonurkowie klubu „Rekin” stali się bohaterami popołudniówek i poważnych tytułów w Polsce lecie 1973. W maju 1973 roku patronat prasowy nad przygotowywaną wyprawą „Rekina” objął dziennik (popołudniówka) - „Wieczór Wybrzeża”, ukazujący się w Gdańsku od 1957 roku. Sensacyjny temat szybko zainteresował inne redakcje. W czerwcu i lipcu, o Bursztynowej Konacie podobno spoczywającej we wnętrzu niemieckiego transportowca w Bałtyku i odważnych płetwonurkach, pisało już kilkanaście tytułów. Temat umiejętnie podgrzewały wywiady z świadkami załadunku tajemniczych ogromnych skrzyni do ładowni Gustloffa pod silna eskortą w styczniu 1945 roku. Jak „króliki z kapelusza”, wyciągano relacje w prasie osób, donoszących o różnych „faktach” potwierdzających zdarzenie o ewakuacji na Gustloffie bursztynowego skarbu. Wrzaw była podobna do historii poszukiwania w 2016 roku „złotego pociągu” linii kolejowej Wrocław – Wałbrzych. Członkowie klubu płetwonurków „Rekin” stali się sławni na całą Polskę, a prezes „Rekina” – kolega Jerzy Janczukowicz został legendą podwodnych poszukiwań. Niezamierzony rozgłos i zainteresowanie wyprawą dziennikarzy bardzo była w niesmak urzędnikom i pracownik GUM-u i PRO, przyzwyczajonych do poufności swoich poczynaniach i brakiem obecności jakichkolwiek korespondentów.
Na pierwszy i drugi rejsie na wrak Gustloffa wypłynęły trzy statki z Gdyni. Armada wyprawy to jednostki GUM-u i PRO. Na pierwszym planie statek do prac podwodnych PRO "Czapla", na drugim flagowa "Konstelacja", a następnie "Kontroler 1". Na miejsce poszukiwań dopływały tez inne jednostki. Te oczekiwane oraz te nie zapowiedziane. fot. Michał H. Rybicki
Kapitan ż.w. Rajmundem Pająkowski był dowódcą "II wyprawy" GUM. Jednak wszystkie ważne decyzje dotyczące akcji wrakowej zapadały w dyrekcji urzędu w Gdyni. Opinia kapitana miała duży wpływ na zakończenie wyprawy już w dniu 15 sierpnia 1973 roku, z czego się potem tłumaczył w prasie. fot. Michał H. Rybicki
Atmosfera panująca na pokładzie „ Konstelacji” i „Kontrolera 1” była daleka od idyllicznej. Było czuć napięcie i iskrzenie miedzy szefem całej ekspedycji z ramienia GUM - kapitanem ż.w. Rajmundem Pająkowskim, a cywilnymi płetwonurkami. Generalnie ekipa „Rekina” była traktowana z góry, jako amatorzy, nie znających morza i przepisów bezpieczeństwa. Kapitan Pająkowskim bardzo bał się odpowiedzialności karnej za podwodne działania płetwonurków „Rekina”. Powodem był kategoryczny zakaz penetracji wnętrza wraku cywilnym płetwonurkom „dowodzonych” przez Jerzego Janczukowicz. W umowie z 3 sierpnia, było brak jasnego zapisu o kompetencjach w kierowaniu nad bezpośrednimi działaniami pod wodą płetwonurków rekreacyjnych, co skwapliwie wykorzystywał Klub „Rekin”. Szalę goryczy, u kapitana Pająkowskiego, przepełniła niezapowiedziana wizyta grupa dziennikarzy przybywająca na miejsce poszukiwań. Zgodę na obecność na pokładzie statków GUM-u otrzymała tylko wszechwładna ekipa Telewizji Polskiej (TVP). Nieformalnie, tymczasowo został "przemycony" jeszcze tylko reporter tygodnika studenckiego „ITD”. „Kilka tuzinów” publicystów z kraju, która przyjechała relacjonować poszukiwania, została, mimo protestów i różnych zabiegów, na nabrzeżu w Gdyni. Korespondenci nie dali za wygraną. Wynajęli wspólnie kuter rybacki we Władysławowie i popłynęli na miejsce cumowania trzech statków wyprawy. Zostali powitani strzałami ostrzegawczymi z rakietnicy i krzykiem kapitan „Konstelacji”. Dziennikarze, którym udało się przeskoczyć na jednostki z płetwonurkami „Rekina”, byli bez obcesowo i błyskawicznie, odsyłani przez załogę jednostek GUM-u, na przybyły kuter rybacki. Wielu z dziennikarzy, uczestników „nieudanego abordażu”, gorzko opisało tę sytuację w późniejszych relacjach z nurkowań klubu gdańskiego na Gustloffie.
Członkowie Klubu "Rekin" posiadali kwalifikacje do napisania profesjonalnej dokumentacji technicznej wraku. Wielu z nich był inżynierami, absolwentami Politechniki Gdańskiej. Wyprawa z sierpnia 1973 roku, dostarczyła pierwsze zdjęcia i materiały filmowe, pokazujące obraz wraku. Są to najstarsze powszechnie dostępne dokumenty tego typu na świecie. fot. Michał H. Rybicki
Akcję badania wraku zakończono w dniu 15 sierpnia, przez dyrekcję GUM-u. Panujące warunki na morzu były wyśmienite do dalszych badania wraku. Mimo protestów „Rekina” i próśb o przedłużenie poszukiwań, o godzinie 14:00, wyprawa opuściła miejsce badań. Oficjalnie, jako powód przerwania poszukiwań, podawano ogromne koszty ekspedycji oraz termin planowego remontu jednej z jednostek GUM-u. Nieoficjalnie, mówiono o skończeniu przymykania oczu, przez szefa ekspedycji - Rajmunda Pająkowskiego, na „brawurowe wyczyny” cywilnych płetwonurków. Kierownictwo GUM-u, postanowił jak najszybciej, wyciszyć aferę z Bursztynową Komnatą i ostudzić zainteresowaniem dziennikarzy cennym wrakiem Wilhelma Gustloffa.
Według artykułu „Kuriera Szczecińskiego” z 15 sierpnia 1973 roku – „ GUM odwołuję wyprawę Rekinów!”. Ze strony kierownictwa urzędu, padły słowa: …” Dyrekcja GUM zakomunikowała, że dalszy pobyt płetwonurków jest bezcelowy. „Nakręcili dwa filmy, to im wystarczy – stwierdzono”… .
Prezes "Rekina" - Jerzy Janczukowicz, uskarżał się wielokrotnie w prasie na fakt przerwania nurkowań w najciekawszym momencie.
Do sprawozdania z badań wraku dołączono "Atesty Nurkowe". Były to, spisywane własnoręcznie, opisy wraku Wilhelma Gustloffa przez płetwonurków "Rekina" uczestniczących w nurkowaniach na wraku. Te indywidualne protokoły pozwalały uzyskać bardziej szczegółową wiedzę na temat stanu wraku. fot. Michał H. Rybicki
Trzy i pół dniowa akcja płetwonurków nie dostarczyła żadnych dowodów na obecność w wnętrzu wraku elementów Bursztynowej Komnaty. Olbrzymie rozmiary, byłego niemieckiego wycieczkowca, z setkami pomieszczeń na 9 pokładach. Zdewastowana, olbrzymia konstrukcji - przez wybuch trzech torped, uderzenie o twarde dno oraz przez radzieckich nurków, ujawniła ekipie „Rekina”, tylko mały rąbek swoich tajemnic. Powoli, z odchodzącym latem, cichło też poruszenie wokół wyprawy i zamętu z Bursztynową Komnatą. Część gazet, podsumowujących akcję, zaczęło powątpiewać w historię ewakuacji Wilhelmem Gustloffem bursztynowego „ósmego cudu świata”. Opinia publiczna, została też poinformowana o zaistniałym fakcie, wcześniejszego łupieniu wraku przez nieznanych nurków.
Wyprawa na wrak Wilhelma Gustloffa w 1973 roku to największa i najgłośniejsza akcja Klubu Płetwonurków "Rekin". Ekipa gdańskich płetwonurków pracowała ciężko nad i pod wodą, od świtu do zmierzchu. Swoim entuzjazmem i zaangażowaniem wzbudzali podziw w załogach statków ekspedycji. To była prawdziwa wypraw nurkowa. fot. Michał H. Rybicki
Cień podejrzenia o łupienie wraku, padł w polskiej prasie, przede wszystkim na Niemców z RFN. Według wielu relacji składanych przez rybaków pokładowych z Łeby i Ustki, na pozycji Gustloffa, często widywane były zakotwiczone okręty i jachty motorowe pod banderą Niemieckie Republiki Federalnej (NRF). Taką choćby narrację przedstawiło czasopismo „Bandera”, wydawane przez Dowództwo Polskiej Marynarki Wojennej, w numerze z 22 sierpnia 1973 roku. Kapitalistyczny NRF był głównym „wrogiem publicznym”, socjalistycznej Polski, w mediach - w czasach PRL-u. Prawdą była natomiast taka, że wrak „Wilhelma Gustloffa” był cały czas w kręgu zainteresowań wielu państw i osób prywatnych. W trakcie badań w dniach 12-15 sierpnia 1973 roku, uczestnicy prac na pozycji Gustloffa, byli świadkami nieprzypadkowej wizyty anonimowego samolotu rozpoznawczego. Była to nieznana, nietypowa maszyna. Był bez żadnych znaków rozpoznawczych, z charakterystycznym nosem dla morskich samolotów zwiadowczych NATO. Samolot powoli, badawczo zatoczył krąg nad flotyllą GUM i szybko odleciał.
Wiadomości o przygotowaniach do wyprawy na wrak Wilhelma Gustloffa dotarły poza granice Polski. Informacje trafiły do Heinza Schöna, jednego ze szczęśliwców, któremu udało się przeżyć katastrofę niemieckiego transportowca Wilhelm Gustloff. Heinz Schön był autorem wielu książek i publikacji o historii tego statku oraz twórcą "Archiwum Bałtyckiego" - zbioru dokumentów, listów, zapisków, dotyczących losów Niemców uciekających z Pomorza i Prus Wschodnich w 1945 roku. Ten list rozpoczął wieloletnią współpracę, Jerzego Janczukowicza z Heinzem Schönem, na temat wraku Gustloffa. fot. archiwum GKP "Rekin"
Zapraszam na filmowe wspomnienia Prezesa GKP "Rekin" - Jerzego Janczukowicza. Film nakręcił FREE FROG TV. Nosi nazwę "CZŁOWIEK Z WODY CZĘŚĆ II - pierwsze cywilne nurkowanie na MS Wilhelm Gustloff"
Następną części historii wraku m/s Wilhelm Gustloff - Wrak "Wilhelm Gustloff" - część 4 „Rekiny powracają”, opiszemy przebieg trzeciej wyprawy na wrak niemieckiego transportowca w sierpniu 1973 roku oraz historię wydobytej śruby okrętowej i kotwic głównych.
Do tej pory ukazała się artykuły z cyklu - Wrak "Wilhelm Gustloff":
Wrak "Wilhelm Gustloff" - część 1
Wrak "Wilhelm Gustloff" - część 2 „Rekiny atakują”
Wrak "Wilhelm Gustloff" - część 3 „Rekiny nurkują”
Wrak "Wilhelm Gustloff" - część 4 „Rekiny powracają”
Wrak "Wilhelm Gustloff" - część 5 Losy rufowego dzwonu z wraku m/s „Wilhelm Gustloff"
Wyprawa batynautyczna na wrak Wilhelm Gustloff w 1976 roku
PRO szuka „skarbów” na wraku Wilhelm Gustloff
Wielkie podziękowania za pomoc i cenne informacje dla osób, które pomogły w powstaniu tej II części cyklu "Wrak Wilhelma". Dla uczestników, organizatorów i liderów tej wyprawy: Jerzego Janczukowicza i Michał Rybickiego oraz gościa wyprawy - Andrzeja Sroczyńskiego. A także osobie: Kariny Kowalskiej i Benedykta Haca.
Portal Nurkowa Polska, zwraca się do drogich czytelników i prosi o wszelkie uwagi, nieznane fakty, zdjęcia i relacje dotyczące wraku i nurkowań na M/s "Wilhelm Gustloff" !!!
autor: Paweł Laskowski